Prowokacja

 

– Chciałbym coś... no... na kształt eliksiru miłosnego...

– Czy ja jestem chemikiem?

– Ee... no... dobrze, to takiego robota, co wygląda jak dziewczyna... ale, wie pani... no, żeby mogła...

– Znajdź sobie normalną dziewczynę a nie o robotach myślisz!

Bulma rozłączyła się i rzuciła telefon na biurko. Miała dość. Naprawdę. W tym roku Walentynki wypadały w sobotę, a i tak wielu zboczeńców dzwoniło do niej, żeby prosić o niestworzone wynalazki. Najczęściej uznawali, że chcieliby takiego robota-kobietę, zdolnego do seksualnego współżycia, w dodatku wyglądającego jak ulubiona aktorka, czy dziewczyna, w której aktualnie się podkochiwali.

– Do cholery z nimi wszystkimi. – Bulma odrzuciła kolejne połączenie i wyłączyła telefon. – Robię wolne. Też chcę choć raz mieć romantyczny wieczór wyglądający inaczej niż pozostałe.

Walentynki były modą, która przybyła do ich miasta z Zachodu, na stałe zakorzeniając się w kulturze zabieganych ludzi. W ten jeden dzień mogli pomyśleć, że są wyjątkowi, skoro mają z kim spędzić Święto Zakochanych. Oczywiście ona, jako żona Vegety, nigdy nie liczyła na żadne kwiaty ani czekoladki, a co dopiero na wspólne wyjście do restauracji! Co roku obchodzili to tak samo – kolacja we dwoje i wieczorny seks. Dla Saiyanina nie miało znaczenia, jaki to dzień, wzruszał ramionami widząc odświętnie uszykowany stół z nieznanymi potrawami i pozapalanymi świecami. Sam przecież nie zamierzał niczego robić.

Bulma wzięła głęboki oddech, wstając z krzesła. Pierwszym krokiem, od którego powinna zacząć, było porozmawianie z Trunksem. Kiedy już stała pod jego pokojem, pukając kilkakrotnie, wiedziała, że chłopak pewnie odmówi. Miała dobre przeczucie.

Stał w progu w luźnej koszuli w kratkę, z uczesanymi włosami, w nowych jeansach. Wyglądał na gotowego do wyjścia z domu.

– Wrócę wieczorem – poinformował od razu, jakby przeczuwając, co zaraz nastąpi.

– A... gdzie idziesz? – Bulma uznała, że nie ma sensu próbować namówić go do pilnowania Bry.

– Ze znajomymi... do kina, a później na pizzę.

– Masz na oku jakąś dziewczynę? – Posłała mu ciepły uśmiech, bo doskonale wiedziała, dlaczego tak się wyszykował, czuła w powietrzu intensywny zapach męskich perfum. Jedne z najdroższych na rynku.

– Nie. – Trunks wzruszył ramionami. Miał piętnaście lat i jeszcze nigdy nie zaprosił do domu żadnej koleżanki, ale Bulma uważała, że ma mnóstwo czasu, jak podrośnie. Na razie pasowało jej, że wychodzi ze znajomymi.

– Ach, to... Kiedyś na pewno znajdziesz tę jedyną, co? – Puściła mu oczko.

– Jasne. – Trunks uśmiechnął się. Miał lekko zawadiacki uśmiech, pełen szczerości. Wyraźnie rozluźniło go, że matka o nic go nie prosi. Nie zamierzał mówić o randce, na którą szedł z Riiu.

 

***

 

Bulma stanęła na progu kapsuły męża, niepewna, co dalej. Bra oglądała w pokoju bajki, a Chi-Chi wstępnie wyraziła zgodę na opiekę nad dziewczynką. Czasami jeździły do Sonów, więc jej córka nie miała problemów z zostaniem u nich. Jednak jaki sens miałoby przewożenie Bry, gdyby Vegeta powiedział „nie”? To jego cholerne „nie”. Stosowane codziennie, niemal przy każdej odpowiedzi na zadane pytanie.

No nic, raz kozie śmierć – przemknęło jej przez myśl, a później uznała, że zachowuje się niczym wystraszona nastolatka, więc otworzyła drzwi kapsuły.

Vegeta dostrzegł ją w tej samej sekundzie, gdy robił tysięczną pompkę na jednym palcu. Z niezadowoloną miną wstał i podszedł do pulpitu, wyłączając grawitację. Nie było to aż tak konieczne, bo Bulma stała wciąż w progu, nie wchodząc do środka.

– Co chciałaś? – zapytał z irytacją. Najwidoczniej nie pamiętał o Walentynkach i miał to święto w głębokim poważaniu.

– Jestem zaproszona na romantyczną kolację z okazji Walentynek – skłamała na poczekaniu Bulma. Nie wiedziała, dlaczego powiedziała akurat coś takiego. Po prostu w tej sytuacji przyszło jej to do głowy.

– I? – Vegeta udawał obojętność, ale zmrużył lekko oczy. Chyba nie był pewny, czy ma do czynienia z blefem, czy prawdą.

– Za dwie godziny będę gotowa do wyjścia, możesz przyjść i zobaczyć efekty. A później pozwolić mi na spędzenie wieczoru z Ichiro.

Zamknęła przyciskiem kapsułę i czym prędzej podążyła w kierunku domu. Serce biło jej dwa razy szybciej, niemalże biegła, nie wiedząc, czy zastosowana taktyka będzie opłacalna. Ale teraz to nie miało znaczenia. Teraz zdecydowanie nie mogła się wycofać. Tak, zrobi z siebie bóstwo, ubierze nową sukienkę i najlepszą biżuterię, wyprostuje włosy sięgające już do ramion – i pójdzie na kolację, choćby nawet z wymyślonym Ichiro!

Z tym postanowieniem rozpoczęła przygotowania do wieczoru. Bra zdążyła przypadkowo zniszczyć drzwi od swojego pokoju, które zbyt mocno uderzyła, więc Bulma wzywała monterów, gdy już zaczęła wykonywać staranny makijaż. Ustaliła z Chi-Chi, że Goku zabierze Brę KI-teleportacją i po pewnym czasie mogła odetchnąć, szykując się bez zaglądania do małej.

 

***

 

Vegeta przez dłuższą chwilę stał bez ruchu, gapiąc się bezmyślnie na drzwi kapsuły, które Bulma zamknęła, w pośpiechu odchodząc.

Co ta kobieta znowu wymyśla? Czy nie może choć jednego dnia dać mu spokoju? Jakie Walentynki, do cholery? Czy to nie to tandetne święto przyciągające idiotów wyznających swoje uczucia? Rok temu była podobna sytuacja. Gadała coś o Walentynkach, próbowała nakłonić Trunksa do opieki nad Brą i była zła na cały świat.

Po co obchodzić jakiekolwiek święta? Czy ci Ziemianie są nienormalni? Czy nie wystarczy, że mają te swoje sklepy z kiczowatymi gadżetami? Czy te wszystkie świeczki, serduszka, baloniki – nie wystarczą? Już wystarczająco zirytowała go piątkowa kartka-serduszko, którą dostał od Bry. Tak, oczywiście przy Trunksie.

 

– Proszę, tatusiu, bo jesteś moją walentenką.

– Walentynką – poprawiła odruchowo Bulma, która dostała takie samo serduszko dużo wcześniej, i już zdążyła powiesić je na lodówce. Trunks tylko parsknął śmiechem, dokańczając zapiekankę. Vegeta zdążył rzucić mu mordercze spojrzenie, biorąc od Bry serce pomalowane czerwoną farbą. Położył na stole, nie komentując. Ale przy kimś takim jak Bra to nie wchodziło w grę.

– Ładne? – Podskoczyła, opierając ręce na stole. Patrzyła ojcu w oczy swoim czujnym spojrzeniem.

– Taa – mruknął, nie chcąc wysłuchiwać jej płaczów, gdyby uznał, że jest brzydkie i pomalowane nierówno.

– Robiłam prosto z serca! – pisnęła ucieszona tym tekstem Bra. Tej to niewiele było trzeba, stwierdził nagle, bo rzeczywiście dziewczynka słysząc tak lichą pochwałę, emanowała od razu niezrozumiałym optymizmem. – A dla Tronkiego nie mam, bo tylko dla mamy i taty pani pozwoliła zrobić.

– Och, jak mi przykro – powiedział ironicznie Trunks, popijając kolację pomidorowym sokiem.

– Wiem. – Bra pokiwała głową. – Takie życie. Ciężkie. Ale nie martw się, bo może w domu razem coś pomalujemy.

Dziś rano Vegeta już widział drugie serduszko zawieszone obok pierwszego, co nie wprawiało w dobry nastrój. I teraz jeszcze ten tekst Bulmy. Kim, do diabła, mógł być Ichiro? Kolejnym pajacem poznanym na zlocie naukowców? I czy Bulma była zdolna iść z kimkolwiek na kolację? Z drugiej strony, nie miał pewności, co czasami robiła. Ile razy spędzali wieczór osobno, a on nie kontrolował obecnych przy niej KI.

Zirytowany swoimi przyziemskimi rozmyślaniami, powrócił do treningu.

Ale nie mógł przestać zwracać uwagi na zegar wyświetlany na pulpicie. Minęło już pół godziny. Zaczął rozgrzewkę z odbijakami.

Czy Bulma naprawdę pójdzie z kimś na kolację? Z okazji jakichś śmiesznych Walentynek? Co to miało znaczyć?

Upłynęła godzina.

Dlaczego to niby takie ważne? Kolacja w restauracji, w domu, jaką ona widziała różnicę? A może o to właśnie chodziło? W restauracji spotka Ichiro, a gdyby przyszedł do CC, zostałby wyrzucony kopniakiem. Tylko po co go informowała? Po co mówiła, że idzie z kimś innym?

Półtora godziny.

Vegeta poczuł, jak własny pocisk KI muska mu ramię.

– Cholera.

Zwiększył moc i zniszczył niebieską kulę.

Dlaczego Bulma oznajmiła mu, że idzie na kolację z jakimś pieprzonym gnojkiem? Był już porządnie zirytowany. Ale nie mógł jej ulec. Tu chodzi o coś innego. Próbowała go sprytnie zmusić do wspólnego świętowania. Z nikim się nie umawiała. Więc nie, nie przestanie trenować. Niech sobie udaje, że świętuje Walentynki.

 

***

 

Bulma skończyła nakładać tusz do rzęs i pomalowała usta czerwoną szminką. Ubrana w czerwoną, obcisłą sukienkę i wysokie szpilki, czuła się bardzo seksownie. Cieszyły ją efekty ostatnich zabiegów, zwłaszcza tych na uda. Zachowała szczupłą, wręcz młodzieżową sylwetkę. Żaden Saiyanin nie będzie starzał się wolniej od niej!

Upłynęły ponad dwie godziny, odkąd powiedziała Vegecie o kolacji z wymyślonym Ichiro. Tak, była niemal pewna, że do męża to nie trafi, że zignoruje jej wypowiedź i pozostanie w kapsule. Musiał ją przejrzeć. Zrozumiał, że blefowała. Trudno. Pora na plan B.

Sięgnęła po swoją komórkę odłożoną na nocny stolik, i wykręciła jeden z numerów, który wcześniej do niej dzwonił. To był Jeansen. Poznała go na zlocie naukowców, a kiedy opowiedziała o tym Vegecie, z kpiącym uśmieszkiem uznał, że chętnie pozna tego mięczaka, żeby sprawdzić, jak daleko można nim rzucić.

– Hej, hej. Nie miałam jak wcześniej odebrać. – W trakcie rozmowy mierzyła w lustrze swoją sylwetkę. Po chwili była już umówiona w „Feniksie”, jednej z miastowych restauracji. Nie jakiejś najdroższej, ale cóż, najważniejsze to wyjść z domu. Jeansen nie należał do bogaczy. I nie proponował randki wprost, bo w końcu widział na jej palcu obrączkę. Postanowili po prostu wyjść na luźne spotkanie. Co z tego, że dziś Walentynki? Vegeta nie uznawał tego święta. Ona też nie musi.

 

***

 

Vegeta nie musiał zerkać na zegar, żeby wiedzieć, jak dużo czasu upłynęło odkąd Bulma oznajmiła, że idzie na „romantyczną kolację”. Wrócił do domu przez balkon, idąc od razu w kierunku łazienki. Nie wyczuwał w pobliżu KI Bry ani Trunksa. Początkowo uznał, że pojechali gdzieś we trójkę, ale dopiero po chwili skupienia zrozumiał, jak bardzo są rozproszeni. Bra blisko Kakarotto i Chi-Chi (z irytacją zacisnął zęby, zbyt mocno naciskając klamkę, aż pękła, nie wiedząc, że jedne drzwi zniszczyła dziś jego córka), Trunks z niewielką, zapewne kobiecą KI, a Bulma? W pobliżu kilka różnych energii, a jedna tuż obok.

Był już pod prysznicem, gdy poczuł, jak irytacja przemienia się we wściekłość. Lodowaty strumień spłynął na rozgrzane ciało, krew z ramienia została zmyta, nie pozostawiając nawet zadrapania.

Podszedł do szafy, wyjmując czyste ciuchy, i po chwili leciał, leciał prosto w kierunku restauracji „Feniks”.

 

***

 

– No, ten wynalazek lubię najbardziej, zawsze uważałem, że trzeba być geniuszem, aby coś takiego wymyślić... Ale wiesz, seksowni geniusze nie istnieją. Poza jednym wyjątkiem. – Jeansen wzniósł kieliszek z winem. Zamówił jedno z droższych, chociaż w restauracjach, do których przychodziła Bulma, tak tanich win nawet nie mieli.

– Dobrze być wyjątkiem. – Bulma posłała mu uśmiech. Może i podrywał ją trochę zbyt nachalnie, a jego teksty sprawiały wrażenie kiczowatych szablonów, ale mimo wszystko, spędzała ten wieczór w restauracji, tak, jak nie robiła tego od wieków. Siedzieli obok siebie, jedząc smacznie przyrządzone ryby. Klimat tego miejsca był naprawdę przyjemny – żadnych niepotrzebnych ozdób, wszędzie tylko mapy przedstawiające Australię. Nie do końca wiadomo, jaki związek miał Feniks z Australią, ale nie miało to widocznie większego znaczenia.

Nagłe trzęsienie ziemi sprawiło, że podłoga zadrżała i w jednym miejscu nawet pękła. Kilku klientów zaczęło krzyczeć i wpadać w panikę. Kelnerzy prosili o zachowanie spokoju, powtarzali, że to nic takiego, ktoś już dzwonił po straż. Jeansen odruchowo przyciągnął Bulmę bliżej, jakby próbując dodać jej tym otuchy.

I to był błąd. W drzwiach stał Vegeta. Tak po prostu, nie zwracając uwagi na ogólną panikę i kilka osób, które wybiegło z lokalu, bo „sufit może spaść!”, przy okrzykach kelnera krzyczącego coś o zapłaceniu rachunku.

– Ewakuujemy się pojedynczo! Niech wszyscy staną przed lokalem! – Nadzorował ruch właściciel, który nie powiązał nadejścia Vegety z pękniętą podłogą i lekkim trzęsieniem ziemi, przez które kwiaty spadły z parapetów, a kilka talerzy wylądowało na ziemi.

W sekundzie, która minęła, odkąd Bulma zauważyła Vegetę, już stał obok niej, trzymając całkowicie zszokowanego Jeansena w górze za przód koszulki.

– Myślisz, że przeżyjesz lot dookoła Ziemi? – zapytał drwiąco, ale tylko Bulma wiedziała, że jest wściekły. Widział ją przez chwilę obejmowaną przez innego mężczyznę. Przypadkowo, ale widział ją z innym. Mimo kpiącego tonu, w jego oczach płonęła żądza mordu, i kobieta zrozumiała, że jest zdolny do pozostawienia bezbronnego człowieka samemu sobie. Tymczasem naukowiec patrzył wytrzeszczonymi oczami na Vegetę, nie był w stanie czegokolwiek odpowiedzieć

– Przestań! – Musiała stanąć w obronie Jeansena. – On nie ma z tym nic...

Vegeta spojrzał na nią zimno, odlatując zanim zdążyła dokończyć zdanie. Wyleciał razem z Jeansenem, a Bulma poczuła, jak gorąco ogarnia całe ciało. To przez nią ten biedny człowiek zostanie zabity – i to w Walentynki!

– Cholera!

Bulma chwyciła swój płaszcz i wybiegła z budynku, gdzie stali klienci „Feniksa” razem z obsługą. Coś mówili, jednak nie była w stanie zrozumieć tego szumu zlewającego się w jedną, nieprzeniknioną całość. Wyrzuciła kapsułkę na chodnik, zrzucając szpilki i wsiadając w pośpiechu na latający skuter. Cudowny widok, kobieta w miniówce w latającym pojeździe, zostawiająca przed restauracją szpilki. Na pewno wszelkie tabloidy odnotują to potknięcie „szalonej Bulmy Briefs”.

Klnąc pod nosem i marząc o zapaleniu papierosa, wzbiła się w powietrze lecąc przed siebie, bo nie wiedziała, jaki kierunek obrał Vegeta.

Z bijącym sercem Bulma podleciała do pobliskich skał położonych tak wysoko, że od razu wiedziała, że spotka tam Vegetę. I to była jednocześnie dobra i zła wiadomość. Dobra, bo nie zabił Jeansena od razu. Zła, bo zapewne postanowił coś mu powiedzieć. A ona doskonale wiedziała, jak on rozmawia z ludźmi.

Wylądowała obok nich z głośnym hukiem. Byli na nagiej skale, dookoła żadnych roślin, całkowite pustkowie, a w samym centrum tej nieprzyjemnej scenerii półleżał przemoczony Jeansen. Powstawało pytanie kiedy i jak wpadł do wody? Vegeta stał nad nim z nieprzeniknioną twarzą, coś mówił. Przynajmniej jeszcze przed chwilą.

Podbiegła bliżej, z ulgą przyjmując, że naukowiec żyje.

– Vegeta, już starczy tego... o boże... – Dopiero teraz zauważyła poszarpane ubranie Jeansena, jego czerwoną twarz, łzy w oczach. – Co ty mu...?

– Nie poleciał za daleko. – Saiyanin powiedział to tak, jakby tłumaczył niezbyt udany skok narciarza.

– Przecież on nie umie latać! – wybuchła Bulma. Stała z rękami pod boki, w samych rajstopach i krótkiej sukience, w rozpiętym płaszczu, a mocny wiatr targał rozpuszczone włosy sięgające ramion. – Co mu zrobiłeś?!

– Wpadł do rzeki – odpowiedział Vegeta, przy czym wyglądał na lekko rozbawionego. Po dawnej wściekłości nie było śladu. Być może rozmowa z naukowcem pozwoliła mu znaleźć odpowiedzi na pewne pytania.

– Musimy go zabrać do szpitala... – zaczęła Bulma, ale na twarz Vegety powróciła poprzednia ostrość.

– Zostaw mu tego grata. – Wskazał na skuter. Podszedł do Bulmy i objął ją w mocnym uścisku, a ona poczuła bliskość jego ciała, ten szorstki zapach przywodzący na myśl jedyne w swoim rodzaju noce z Vegetą.

– Ja... – Przez chwilę walczyła z chęcią sprzeciwienia się temu nieludzkiemu traktowaniu kolegi po fachu, ale z Vegetą nie było żartów. A przynajmniej nie teraz. Patrzył na nią wyzywająco, jakby marzył tylko o jednym: zdjęciu zbędnych ciuchów. – Okej. Lećmy, bo zamarznę.

Vegeta był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Człowiek, z którym Bulma poszła do restauracji okazał się żałosnym mięczakiem, który zaczął płakać, gdy usłyszał, że zostanie rzucony dookoła Ziemi. Nie był żadnym przeciwnikiem, nie stanowił wyzwania. Wylądował więc w krzakach rosnących w rzece, podarł większość stroju, a sprowadzony na skałę, rozpłakał się na dobre, na kolanach błagając o życie. Saiyanin przez chwilę nie wiedział, co robić. Nie zabijał od dawna, a uśmiercenie kogoś takiego nie sprawiłoby nawet satysfakcji. Zapytał, które to spotkanie z Bulmą. Wiadomość o pierwszym sprawiła, że zrozumiał, co to wszystko oznaczało. Jak zwykle Bulma chciała sprowokować go do spędzenia czasu we dwoje, a skoro nie wyszło, postanowiła się odegrać.

Wciąż objęci, polecieli w innym kierunku niż dom. Vegeta nieznacznie przyśpieszył, ominął plażę pokrytą śniegiem, morze, przeleciał nad kilkoma wyspami, słysząc coraz głośniejsze szczękanie zębami partnerki w locie.

 


Dolecieli na niewielką, ogrzewaną promieniami słońca, polanę. Było tutaj ciepło, pachniało słodkimi malinami, w powietrzu latały kolorowe motyle. Dookoła panowała leniwa cisza.

Bulma postawiła stopy na miękkiej trawie, a później parsknęła śmiechem. Szok i strach minęły, a ona zrzuciła ciepły płaszcz, położyła się na nim, nie przestając śmiać. To wszystko było takie proste i zabawne zarazem. Wystarczyło iść z nic nieznaczącym kolegą do restauracji, żeby Vegeta pokazał, że mu zależy. Teraz siedział obok, z politowaniem obserwując radosny śmiech swojej kobiety.

– Jesteś... po prostu niemożliwy – mruknęła w końcu Bulma, opanowując wesołość. – Prawie go zabiłeś. I to za nic.

– Za nic? – Vegeta przyciągnął ją do siebie gwałtownym, zaborczym gestem. – Jesteś moja. Nie zapominaj o tym. – Szarpnięciem zdarł górę sukienki, którą miała.

Bulma odnalazła jego usta, zaczęła błądzić palcami po plecach, ale Vegeta już był nad nią, górował, przygważdżając do ziemi. Czuła słodycz malin, czuła zapach Saiyanina, jego skóry, czuła wciąż na sobie ten zazdrosny wzrok, którym zmierzył ją w momencie dojrzenia z innym.

I w lutym miała nad głową błękitne niebo. Zamiast śniegu były kwiaty, zamiast dusznej pracowni – wiosenna świeżość, a zamiast samotności – jej Vegeta. Tymi samymi rękami, które wędrowały po jej nagich piersiach, przed chwilą rzucał człowiekiem, jakby to była zabawka. Ta świadomość powinna przerażać. Ale Bulma kochała życie na krawędzi. Kochała nieobliczalność Vegety. Wiedziała, że to mężczyzna, z którym nigdy się nie zanudzi, bo zawsze coś przerwie ich ułożony rytm.

Językiem zatoczył koło tuż przy jej uchu, doszedł do obojczyków, a później piersi, do sutków, z delikatnością, której nie powinien znać. Ale znał. Sama go tego nauczyła. Cierpliwie, każdego dnia pokazywała mu tajniki miłości. I potrafił sprawić jej niewyobrażalną przyjemność.

Zasłonił niebo swoją osobą, a po chwili Bulma znalazła się w zupełnie innym niebie. W świecie, który tak bardzo kochała. Wszystkimi zmysłami. Bo tutaj nie istniały żadne ograniczenia. Bo tutaj było coś, czego nie mogłaby stracić. Nigdy.


 

__________________________

(opublikowano 14.02.2018)

 

Dawna przemowa: 

Kochani!

Ostatnimi czasy bohaterowie opowiadania nie mają nawet chwili wytchnienia. Z okazji Walentynek (sama nie obchodzę, ale część Was pewnie tak) postanowiłam wrzucić napisany po pracy bonusik. Formę ma lekką i dzieje się w lutym tego samego roku, w którym wiedźma rozpocznie swoją klątwę (co następuje w czerwcu). Pomyślałam sobie, że może odpoczniemy trochę od ciężkich wydarzeń, bo przed nami jeszcze sporo bólu, smutku i krwi.

Nie oczekujcie za wiele, bo to pisane spontanicznie, pod wpływem chwili, dopiero skończyłam, więc wrzucam na świeżo i na luzie. Uśmiechnijcie się i odprężcie!

Dla wszystkich zakochanych obchodzących Walentynki oraz tych, co - jak Vegeta - mają to święto w "głębokim poważaniu".

Koniec. Ciąg dalszy nie nastąpi, a jak nastąpi, to Wam powiem.

 

 

Komentarze

Facebook bloga

Zwiastun klątwy

Bez ciebie

Trunks

Poczekasz na mnie?

Inne filmiki

Popularne posty z tego bloga

Trzy miesiące myśli (bonus)