Prolog

Rozdział, w którym poznajemy mroczną przeszłość Saiyanina, Bulma namawia Vegetę do zrobienia niemożliwego, a Trunks oraz Bra prowadzą z ojcem poważne i mniej poważne dyskusje. Czy dawne czasy mają wpływ na Vegetę, i czy zmienił się choć trochę? 
+18 


            – Pomóż mi! Nie zostawiaj mnie, błagam! Błagam...!
            Stworzenie przypominające metrowego wilka rzuca się na rannego chłopaka, rozszarpując mu brzuch zakrzywionymi pazurami.
Vegeta patrzy, jak chłopak upada na ziemię, krew z rany wypływa na trawę. 
– Proszę… Pomóż mi…
Cichy szept zaczyna wibrować w uszach Vegety, przemieniając się w krzyk, który wywołuje ból, rozsadza czaszkę. Nienawiść oplata serce Saiyanina, jego ręce same zaciskają się w pięści. Magia pulsuje w żyłach niczym trucizna, sprawia, że brakuje mu powietrza, ciało zaczyna gwałtownie dygotać. 


            Vegeta otworzył oczy, usiadł na łóżku.  Wciąż czuł lekkie pulsowanie w skroniach, a obrazy z nocnego koszmaru nie blakły.
Nie myślał o Tallsie od bardzo dawna, ale miał pewność, że to właśnie on był tym chłopakiem, którego rozszarpało dzikie stworzenie. W przeszłości Vegeta zostawił go ciężko rannego, odlatując z planety, której nazwy po takim czasie nie potrafił sobie przypomnieć. Kiedy to miało miejsce? Już dobre dwadzieścia lat temu.
            – Coś się stało? – Bulma dotknęła jego pleców.
Vegeta wzruszył ramionami, nawet nie odwracając głowy w jej kierunku. W sypialni panował półmrok, większość przedmiotów stanowiły tylko ciemne kontury.
            – O czym myślisz? – Bulma usiadła obok, odszukując jego rękę pod kołdrą.
            – Był taki jeden chłopak… Talls. Jeszcze gówniarz, ale jakiś czas ze mną i podróżował.
            – I co z nim?   
            – Zginął.
Vegeta znowu poczuł ucisk w skroniach. Ten sen wypełniała magiczna aura, nienawiść, której wcale nie odczuwał, ból obezwładniający ciało. I coś jeszcze – tak nieuchwytnego, a zarazem przeszywającego na wskroś, że Vegeta nie potrafił nawet skupić się na rozmowie z Bulmą.
            – Próbowałeś go uratować?
            – Nie.
            – A jak zginął?
– Zostawiłem go na pewną śmierć.
            – Ale… czemu? – Bulma mocniej ścisnęła rękę Vegety.
            – Dla zabawy.
            – To tylko przeszłość – szepnęła do ucha Vegety. – Nie ma sensu tego roztrząsać.
            Nie odpowiedział. W pamięci przywołał słowa, które kiedyś usłyszał.              
            O przyszłości jeszcze nie wiesz, przeszłość nigdy nie zostawi cię w spokoju.
            I pomyślał o tamtym dniu, w którym zginął Talls.


            Vegeta, Nappa i Talls wpadli w gwiezdny wir, który uszkodził systemy ich kapsuł. Wylądowali na najbliższej planecie w układzie Riuqo i rozpoczęli przegląd. Potrzebowali ponownego przeładowania zasilaczy, co wymagało czasu.
            Vegeta szedł wąską ścieżką. Wczoraj dzięki detektorom usłyszał ostatnie słowa Raditza o Smoczych Kulach spełniających życzenia. Chciał polecieć tam jak najszybciej, bo droga na Ziemię z tego miejsca trwała rok.
            – Przepraszam, gdzie jest wioska Gii’a?
            Saiyanin odwrócił się na pięcie i zmierzył przybyszkę zimnym spojrzeniem. Wyszła zza wysuszonych gałęzi przypominających powalone drzewo.
            To była szczupła i młoda kobieta o różowej skórze. W jednej sekundzie dopadł do niej, złapał za przód szaty i rozdarł szorstki materiał. Krótki pisk rozległ się z gardła nieznajomej. Przycisnęła ręce do ciała pokrytego ciemnofioletowymi haczykami. Nie miała biustu.
            – Kurwa! – Vegeta posłał w nią pocisk i odleciał.
W pobliżu, na niewielkim wzniesieniu, znajdowała się drewniana chata z okalającymi ją kwiatami. Na prowadzącej do niej ścieżce stał mężczyzna. Vegeta wylądował, pozbawiając go życia za pomocą pocisku KI. Za oknem zauważył przerażoną twarz kobiety. Miał nadzieję, że tym razem spotka go milsza niespodzianka.

***
          
            Wrześniowa noc w Zachodniej Stolicy była ciepła. Bulma weszła do sypialni i otworzyła balkon, odkładając cienki szlafrok na oparcie fotela. Została w samej bieliźnie. Z białej toaletki wzięła samoczeszącą szczotkę. Spojrzała na Vegetę siedzącego na skraju łóżka.
            – Pójdziesz jutro z Brą do przedszkola?
Vegeta tylko prychnął.  
            – Pytała o to przed snem. Wiesz, jak by się cieszyła, że…
            – Nie – przerwał Vegeta. Wstał i naciągnął spodnie. – Nie zamęczaj mnie tymi głupotami.
            – To jej wielki dzień, przecież dziecko tylko raz przyjmują do przedszkola. – Bulma popatrzyła na niego z wyrzutem.
            Vegeta zignorował ją i wyszedł z pokoju przez balkon. Wleciał do kapsuły treningowej. Ustawił przyciemnione lampy. Przyrządy odbijające pociski latały w powietrzu z cichym szumem, a czerwone kropki na ich metalowych osłonach mrugały bez ustanku.
Po chwili do środka wszedł Trunks. 
– Jutro wcześnie zaczynam szkołę, trening z rana odpada. Poćwiczymy teraz?
Vegeta wzruszył ramionami.  
Zaczęli rozgrzewkę w milczeniu. Rozciągali ramiona, robili skłony, pompki na jednej ręce, przysiady. A to wszystko powtórzone tysiąc razy.
Vegeta spojrzał w kierunku swojego syna i zaatakował bez ostrzeżenia. Potrzebował teraz walki, pragnął zatracenia w tych szybkich, precyzyjnych ruchach, w tej cząstce dawnego siebie.

***

– Ja pierdolę, jaki syf.
Wszędzie ślady gęstej, lepkiej nieprzyzwoitości. Odór krwi mieszał się z zapachem brudnego seksu. Zgwałcona dziewczyna mogła mieć zaledwie dwanaście lat.
Krew była wszędzie: na podłodze, na oparciu starego krzesła z półleżącym trupem dorosłego mężczyzny, na szarej pościeli z półnagą kobietą w podeszłym wieku. Przy drzwiach leżał  młody chłopak z klatką piersiową przebitą pociskiem KI.
Vegeta rzucił szybkie spojrzenie na wciąż rechoczącego Nappę i opuścił małą chatę z obrzydzeniem. Nie obchodziło go życie żadnej istoty, nigdy nie miał też zahamowań przed mordowaniem dzieci. Jednak seks kręcił go tylko w przypadku atrakcyjnych kobiet. Nigdy nie zrozumiał upodobań swojego kolegi do dziewczynek. Nie potępiał tego, był wręcz obojętny, o ile nie musiał na własne oczy widzieć obrazu wielkiego faceta w samych gaciach, stojącego nad pokrwawionym, nagim dzieciakiem.
Vegeta szybko wyrzucił tę scenę z głowy. Podszedł do niego Talls, który dyszał ciężko. Oparł rękę o ścianę domu, próbując złapać oddech.
– Kapsuły są naprawione, ale…
– W końcu. Lecimy na Ziemię… Nappa, wyłaź z tej chaty!
– Tutaj są potwory – powiedział Talls. – Mieszkańcy tej planety nie poradzą sobie...
Drzwi małego domku otworzyły się i stanął w nich zadowolony Nappa, pochylając głowę w przejściu.
– Co jest grane?
– Ten mieszaniec uderzył się w głowę – odparł z przekąsem Vegeta. – Zapomniał o Derańczykach, którym zleciliśmy przylot w to miejsce.
– To znaczy? – Nappa poprawił spodnie.
– Zostawiamy go i lecimy na Ziemię.
– Vegeta, jesteś najsilniejszym wojownikiem, poradzisz sobie z tymi potworami – wyrzucił z siebie Talls na jednym wydechu. – Później odlecimy…
            – Chcesz ocalić mieszkańców tej planety?
            – T-tak…
            – My zabijamy, nie ratujemy. – Vegeta zauważył za Tallsem srebrzyste kosmyki włosów i zlokalizował detektorem niewielką życiową energię osoby stojącej za murem domu. Machnął ręką i zburzył swoją mocą budynek, za którym ukrywała się mała dziewczynka. – Co, chcesz ocalić tego dzieciaka? – Vegeta parsknął drwiącym śmiechem. – A wiesz, że jak przylecą tu Derańczycy, to większość tych śmieci wybiją? Już ich wezwałem.           
            – Ja nie...
            – Nie mamy czasu na zabawę. Musimy lecieć na Ziemię. A ty – Vegeta wskazał na Tallsa – zostajesz. – Wyjął z kieszeni małego pilota i nacisnął guzik przyzywający kapsułę. Nappa zrobił to samo. – Możesz już lecieć na Dalmace i zebrać trochę trunków, to po drodze w kierunku na Ziemię. – Vegeta odprawił Nappę jednym ruchem dłoni, kątem oka obserwując dziewczynkę stojącą obok chaty. Nie uciekła.
            – Ale...
            – Leć.
            Nappa wzruszył ramionami, wsiadając do statku.
            – A teraz ty – rzekł Vegeta do Tallsa. – Możesz pokazać, że jesteś wojownikiem i zabić to dziecko.
            – Nie zrobię tego.
            – Nudzisz mnie – Vegeta posłał w stronę dziewczynki pocisk KI. Nie mogła w żaden sposób obronić się przed atakiem. Upadła martwa, nie zdołała nawet krzyknąć.
Nagle bezszelestny potwór podobny do wilka, przybiegł do nich, rzucając się na Tallsa. Dzieciak padł na ziemię z okrzykiem bólu, wypuszczając pocisk KI w stronę zwierzaka. Przebił mu gardło, ale sam oberwał w brzuch wielkim pazurem.
Vegeta zauważył, że kolejna bestia biegła w jego kierunku, więc skoncentrował swoją moc w rękach i wystrzelił prosto w pysk nadchodzącego wilczura.
            – Pomóż mi! – Talls wyciągnął w stronę Vegety zakrwawioną rękę.
            – Co, nie potrafisz wstać?
            – Nie dam rady, ja… – Talls zadrżał, wypluwając krew. Miał rozległą ranę na brzuchu. Był kredowobiały. – Zanieś mnie do kapsuły… Chyba mnie tak nie zostawisz?
            – Zawsze mówiłem Raditzowi, że jesteś zwykłą miernotą, pół-Saiyaninem. A teraz, kiedy twój brat umarł z ręki tego pajaca Kakarotto…
            – Nie…! Nie zostawiaj mnie, błagam!         
            – Lekcję pokory masz opanowaną do perfekcji. – Vegeta zrobił krok w kierunku statku. Zbliżały się do nich wilczury z pyskami opuszczonymi nisko przy ziemi. – Ale to i tak nic ci nie da. Nie weźmiesz odwetu za Raditza.
            – Czemu to robisz, do cholery?!
            – Bo tak jest zabawniej.
            Talls zaszlochał. Jeden z wilczurów zaskowytał przeciągle.
            – Vegeta… Proszę… Błagam…
            – Jesteś żałosny. Zbyt słaby, zbyt brudny, żeby należeć do elity.
            Talls odsunął dłoń od twarzy, patrząc Vegecie w oczy.
            – Do zobaczenia w piekle – pożegnał się Saiyanin, wsiadając do kapsuły.
            Wilczury były już blisko. Z ich pysków ściekała ślina, dwa poruszały chciwie nozdrzami, jakby wdychając zapach krwi. Vegeta nacisnął przycisk. Kapsuła odleciała z głośnym świstem.
            Spojrzał na Tallsa, który drżał i krzyczał coś, próbując wstać. Bestie były coraz bliżej.

***

Walczyli już dłuższy czas. Saiyanin wściekle odparował atak syna, uderzając go pięścią w twarz. Poprawił mocniej lewą ręką, kopnął w podbródek, brzuch i… zaprzestał dalszych ciosów, kiedy Trunks z hukiem uderzył w ścianę.
            – Aj… Ała…
            Vegeta podszedł bliżej, patrząc na syna z góry.
– Wstawaj – rzucił sucho.
– Tata chyba bawi się w sadystę – mruknął Trunks, trzymając dłonią zakrwawiony policzek.
– Nawet nie wiesz, co to sadyzm.
– Wiem od dawna, przez te głupie treningi… – mruknął chłopak, podpierając się rękami o chłodną podłogę. Strużka krwi ściekała mu z rozciętej skroni. – Ale za co teraz obrywam, za Brę? Niby czemu z nią jest inaczej?
Te pytania wywołały pełną napięcia ciszę. Vegeta przypomniał sobie czasy wczesnego dzieciństwa syna i dotarło do niego, że to prawda. Żadnych prezentów, zabaw, brak zainteresowania. Czasami sporadyczne pilnowanie dzieciaka bez większej chęci. Wspólne posiłki to chyba jedyne dobre wspomnienia. No i te chwile, gdy Bulma wymuszała na nim trzymanie bachora na rękach lub bezczelnie kładła obok w łóżku.
– Nie obchodziłeś mnie ani ty, ani nic, co miało z tobą jakikolwiek związek – odpowiedział Vegeta. – Mogłeś nie istnieć, a byłbym z tego powodu zadowolony.
Trunks odkaszlnął, wbijając wzrok w podłogę. Przetarł krew wierzchem dłoni.
            – Ale to już przeszłość – dodał Vegeta. – Rozumiesz?
            – Ja... Wiem. – Trunks powoli wstał. – Teraz tata nie jest już tym... kim był dawniej.
            – Nie. Kiedyś miałem tylko siłę, na której mogłem polegać, nic więcej nie miało znaczenia. Twoja matka… – Uśmiechnął się krzywo na wspomnienie pierwszego spotkania z Bulmą. – Gdyby nie była tak cholernie pewna siebie, nie stałbyś teraz w tej kapsule.
– Przeszłość... trzeba zostawić za sobą – poradził niepewnie Trunks. – Wtedy łatwiej będzie… nawiązać dobry kontakt z Brą.
– Zabijałem takie jak ona.
– Wystarczy...  chyba wystarczy o tym nie myśleć. Tak jak przy… przy Buu.


***

Nadszedł kolejny dzień. Trunks pojechał do szkoły, a Vegeta skończył poranny trening, wychodząc z kapsuły na świeże powietrze. Chciał odlecieć chociaż na chwilę, zniknąć z oczu Bulmie, która zacznie mu robić wyrzuty i namawiać do wzięcia udziału w przyjęciu przedszkolaków.
            Słoneczne promienie przyjemnie ogrzewały jego twarz. Szedł przez ogród bez pośpiechu, znacząc drogę drobnymi kropelkami krwi zmieszanej z potem. Rozciął skórę dłoni, gdy odbijał energię pocisku KI.
Musiał tylko odmówić. Odrzucał tak wiele niedorzecznych propozycji Bulmy, nie zgadzał się z pomysłami Trunksa, natomiast Bra…
To dziecko nie rozumiało słów sprzeciwu. Nie dopuszczało do myśli jego niechęci. Powinien odlecieć. Zjeść obiad i zniknąć aż do następnego popołudnia.
Przekroczył próg domu i zamknął turkusowe drzwi, a bladoniebieskie ściany pociemniały pod wpływem odcięcia jasnego światła wpadającego wcześniej z dworu. Po wysokich, drewnianych schodach szła Bulma.
            – Trunks ćwiczył z tobą rano ?
            – Nie, nie zdążył.
Weszli do kuchni.
Bulma nastawiła ekspres do kawy i stanęła obok stołu. Vegeta nacisnął guzik programujący robota podgrzewającego posiłki i usiadł. Spojrzał na ciemne niebo za oknem.
            – Postanowiłeś dostojnie milczeć, jak królewicz przed koronacją? – zapytała Bulma, nachylając się nad jego twarzą z rękami opartymi na stole.
Vegeta nie odpowiedział. 
Robot właśnie położył przed nim talerz z pierwszą porcją golonki w sosie pieczarkowym. Intensywny zapach grzybów sprawił, że Vegeta jeszcze bardziej zgłodniał. Nie zdążył jednak spróbować obiadu, bo Bulma gwałtownym ruchem odsunęła od niego potrawę, zmuszając do spojrzenia w oczy. Była teraz bardzo blisko. Poczuł waniliowe perfumy.
            – Znowu chcesz uciec, co?
            – Nie znoszę bachorów, które wrze… – zaczął Vegeta i w tym momencie Bulma go pocałowała. Najpierw delikatnie, lekko przygryzając mu dolną wargę. A później zatracili się w tym pocałunku na dłuższą chwilę.
– Chciałam tylko, abyś pokazał Brze, że jesteś przy niej.
– Tam będą inne dzieciaki – mruknął Vegeta. Miał jeszcze nadzieję na rozwiązanie tego w sposób bezkonfliktowy. Wyjazd „w sprawie pracy” mógłby oszukać córkę.
– Wiesz, nastąpiła zmiana planów. Bra jest przeziębiona, był u niej lekarz i powiedział, że powinna leżeć w łóżku. Ale pytała o ciebie i mówiłam jej, że jesteś w sklepie... Może poszedłbyś dać Brze zabawkę, którą kupiłam? Oczywiście jako prezent od ciebie.
– Jak zjem, to pomyślę nad tym – odpowiedział Vegeta, sięgając ręką po letnią już golonkę. Nie należało walczyć z pustym żołądkiem. Nawet, jeżeli dotyczyło to wewnętrznego sporu w sercu.

***

Vegeta wszedł do pokoju Bry i pomyślał, że nadmiar zabawek przewyższa głupotę Bulmy. Kolorowe domki dla lalek z basenami, plażami, garderobami, zabawkowe kuchnie, półki wypchane pluszakami, książeczkami, elektronicznymi pojazdami, mechanicznymi zwierzętami.
Vegeta położył dużego, białego misia na dywanie przed łóżkiem córki.
– Masz – rzekł po prostu, ignorując prośby Bulmy, aby wręczając tego pluszaka, wypowiedzieć formułkę w stylu: „Kochana córeczko, to dla ciebie, żebyś szybko wyzdrowiała”.
– Dziękuję, tatusiu, jaki ładny! – krzyknęła dziewczynka zachrypniętym głosem, gwałtownie siadając. Policzki miała czerwone, oczy błyszczące.
– Kładź się, Bra.
– Nie pójdziemy do szkola…
– Jaka szkoda – odparł ironicznie Vegeta.
Bra wyciągnęła rękę spod kołdry i złapała go za dłoń. Vegeta zastygł na moment, zaskoczony tym gestem. Ręka córki była ciepła, drobna, taka delikatna i krucha. Wiedział, że to tylko pozory. W środku tego dziecka drzemała wielka moc. I tylko czekała na rozbudzenie.
– Mama mówi „leki i leżenie to os… osdowienie”. Tatuś będzie przy mnie jak posnę?
Vegeta nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Jak gadać z chorą trzylatką?
– Zobaczę. – Przeniósł wzrok na ścianę z rodzinnymi zdjęciami. Oczywiście na honorowym miejscu wisiał urodzinowy prezent na trzy latka stworzony przez Bulmę: fotografia, na której Vegeta trzymał Brę na rękach z uśmiechem dorobionym w programie graficznym.
– Co tatuś zobaczy? Nowe zdjęcie na moje urodziny?
– Nie.
– A co?
– Nic.
– Tatuś tajemniczy... jak zwykle. – Bra uśmiechnęła się. – A poczytasz mi bajkę?
– Nie.
– Łee… jak to? – Bra zaczęła wymuszać płacz, trąc oczy palcami. Czasami w ten sposób udawała, że przeciera łzy.
– Śpij już.
– Nie zasnę bez bajki na dobranoc… Poczytaj, proszę, proszę, proszę, proszę, pro...
– Dobra, już dobra. – Vegeta westchnął. – Poczytam, tylko przestań gadać i nie mów nikomu, rozumiesz?
– To nasza tajemnica?
– Coś takiego – odparł Vegeta, ale nie był pewny, czy ta mała potrafiła dotrzymać jakiejkolwiek tajemnicy. Zrezygnowany sięgnął po pierwszą z brzegu książkę, leżącą na stoliku nocnym Bry. – Co za bzdury – mruknął, czytając w myślach pierwszą stronę opowieści o królewnie uwięzionej w zamkowej wieży. – Sam opowiem jakąś historię.
– Tatuś opowie o księżniczce? – W głosie Bry pobrzmiewała nutka senności.
– O księżniczce, co za dużo gadała i zjadł ją potwór Freezer.
– Ojej... A kto ją uratował z brzucha Friza?
– Nikt, została tam strawiona.
  To brzydka bajka! – Bra zrobiła naburmuszoną minę, wydymając policzki. – Chcę ładną!
– Co powiesz na potwora zjadającego dzieci, które nie śpią?
– Nie ma takich! A tatuś mnie straszy. – I pokazała mu język. – Jakie bajki opowiadała mama tatusiowi?
– Żadnych.
Vegeta nigdy nawet nie wymagał od rodziców czegoś równie absurdalnego. Jako dziecko musiał opanować przede wszystkim sztuki walki, rozwinąć umiejętności na polu bitwy, poznać strategię, umieć wykorzystać słabe punkty przeciwnika, naprawić statek kosmiczny, przeczytać instrukcje, zadawać precyzyjne ciosy.
– To smutne. – Dziewczynka poprawiła sobie poduszkę. – Lubię wesołą bajkę.
– W okrągłym domu żyło rozgadane dziecko, które ciągle tylko zadawało pytania. Nie wiedziało, że z tej ciekawości narodzi się wyjątkowo zły potwór w kształcie znaku zapytania.
– A czemu tatuś jest potworem? – spytała niewinnie Bra, zamykając oczy.
– Bo lubię.
Vegeta spojrzał na swoją córkę. Zasypiała z uśmiechem na ustach, pomimo dręczącej ją choroby. Wstał i podszedł do drzwi, które zamknął za sobą ostrożnie, aby nie zbudzić dzieciaka, tak doskonale potrafiącego wymusić z niego resztki uczuć, jakimi dysponował. Chociaż czasami uznawał, że wcale nie posiadał żadnych emocji, nie mógł wiecznie oszukiwać samego siebie.
Wyszedł na korytarz, spojrzał na swoją zadowoloną żonę i nieznacznie uśmiechnął się, unosząc lewy kącik ust.
– Dobrze ci poszło. – Bulma posłała mu ciepły uśmiech, całując w policzek. – Ale wiesz, że następnym razem mógłbyś opowiedzieć jej mniej drastyczną bajkę.
– Nie próbuj mnie umoralniać. – Vegeta gwałtownie przyciągnął ją do siebie, zdejmując z ramion luźną koszulkę z dużym dekoltem i rozpinając rozporek spodni. – Jestem Saiyaninem, nie zapominaj o tym.
– Chodźmy do sypialni, tu jest ciemno – zaproponowała Bulma, lecz Vegeta zsunął jej spodnie i naparł silniej, dociskając do ściany. Zaczął całować Bulmę namiętniej, nie pozwalając na wypowiedzenie kolejnego zdania.




__________________________________________________________

 Wyjaśnienia: Talls to postać, która pojawiła się już we wcześniejszych moich opowiadaniach. Tutaj widzimy tylko dzień, kiedy umiera. W kanonie Dragon Ball’a ktoś taki nie istnieje, ale nie byłoby to niemożliwe. W mandze umierający Raditz mówi: „Wszystko, co się tutaj dzieje... jest nadawane... do moich kumpli... daleko w kosmosie”, nie pada nigdy słowo, ilu tych kumpli ma. Oczywiście Goku i Piccolo uznają, że dwóch (bo tak było), ale można przyjąć, że Raditz myślał również o Tallsie.

Komentarze

Facebook bloga

Zwiastun klątwy

Bez ciebie

Trunks

Poczekasz na mnie?

Inne filmiki

Popularne posty z tego bloga

Trzy miesiące myśli (bonus)