12. Świąteczna perspektywa

Rozdział, w którym zostały ukazane cztery różne Wigilie w rodzinie Briefsów, zarówno te udane, jak i gorzkie, obrazujące nadchodzące zmiany w nastoletnim Trunksie i małej Brze. Nie zabraknie też Wigilii u Sonów. Rozpoczynają się też koszmary Vegety.

            Trunks wyszedł na zewnątrz. Musiał się przewietrzyć. Koledzy nie żałowali alkoholu, a on wypijał tylko trochę więcej niż reszta. Dopiero tutaj mógł bez świadków opróżnić dodatkową butelkę. Wciąż wspominał nieudaną konwersację z Gotenem. Dlaczego zawsze ktoś musiał wtrącać się do jego życia?
            Trunks przeklął cicho.
            Czemu nie potrafił odegnać słów dawnego przyjaciela, które w natrętny sposób powracały za każdym razem, kiedy już o nich zapominał? Myślałem, że po tym, co przeżyłeś z ojcem, będziesz zupełnie inny. A co niby przeżył z ojcem?
Trunks prychnął z goryczą. Ostatnią taką rozmowę przeprowadził z Gotenem na święta. Jego myśli bezwiednie powędrowały do tamtych wydarzeń. Nienawidził świąt. To zawsze był powód do kłótni w domu. Odkąd Bra przyszła na świat, tylko raz spędzili ten czas w rodzinnej atmosferze.


24 grudnia
Bra skończyła siedem miesięcy, Trunks ma ponad 11 lat
 (Bra i Trunks są z maja)

– Okej, to podzielmy się opłatkiem – zadecydowała Bulma.
– Po co to robić? – Vegeta uniósł brew.      
– Dla… dla uczczenia tradycji. Podobno to bardzo miłe doświadczenie. Proszę. – Bulma wręczyła każdemu po jednym prostokątnym opłatku. Wstała, a wraz z nią pozostali, nie licząc Bry. – Vegeta, chciałabym życzyć ci więcej… hm… uśmiechu. I żeby twoje treningi były bardzo owocne. I żebyś jeszcze był taki kochany, jak jesteś… albo trochę bardziej.
Vegeta spojrzał sceptycznie na trzymany w ręku opłatek.
– No, a teraz ty odłamujesz fragment mojego opłatka i składasz mi jakieś życzenia.
– A po co?
– Żebym… no, żebym się ucieszyła.
– Skąd wiesz, że tego chcę?
– Ale ja chcę.
– No to co?
– Nie psuj atmosfery… po prostu złóż mi życzenia.
            – Więcej rozumu życzę.
– Dziękuję bardzo, starczy mi tyle, ile mam. Może coś jeszcze?
– Mniej idiotycznych zachowań?
– Niby które były idiotyczne, co?
– Większość.
– Wcale nieprawda. Chcesz mnie tylko zirytować, ale dziś Wigilia i nie dam się wyprowadzić z równowagi.
– Czyżby?
– Oj, dobrze… po prostu idź już do Trunksa. – Bulma machnęła ręką. Za chwilę pewnie postanowiłby wyjść.
– Więcej czasu na trening – powiedział Saiyanin.
– Dzięki – chłopak uśmiechnął się. – I nawzajem.
– Co za życzenia – skwitowała Bulma. – No ale trudno… takie życie.

            ***

Bulma napełniła kieliszki czerwonym winem. Zapachniało intensywnie słodkimi winogronami. Stół był zastawiony potrawami: rybą w sosie cytrynowo-miętowym, ryżowymi onigiri z chrupiącą skorupką, krabami zapiekanymi w cieście, smażonymi ośmiorniczkami, kaczką w ostrym sosie.
– Też mogę? – Trunks z niewinną miną wskazał ręką na kieliszki.
– To napój dla dorosłych! – Bulma zmarszczyła brwi, ale Vegeta z kpiącym uśmieszkiem podsunął synowi alkohol pod nos.
– Masz.
– Zwariowałeś?! – krzyknęła na męża Bulma, próbując wyrwać Trunksowi kieliszek, ale było za późno. Chłopak umoczył wargi w winie, wykrzywiając twarz.
– Błeee, ohyda. – Trunks odstawił wino na stół.
– Jak mogłeś coś takiego zrobić?! – Bulma posłała Vegecie wściekłe spojrzenie. – On ma jedenaście lat!
Vegeta wzruszył ramionami.  
– Co za różnica, w jakim wieku.
– Przez ciebie nasz syn… Och, coś ty najlepszego zrobił…
– W życiu nie będę pił takich świństw – przerwał szybko Trunks, wlewając sobie do gardła pół zawartości soku pomarańczowego.
– Widzisz? – Vegeta posłał jej triumfujący uśmiech, zabierając kieliszek.
– Dobra, może i masz trochę racji… – Bulma westchnęła. – Kochanie – powiedziała do syna – alkohol nie jest dla dzieci. Twój ojciec bardzo niemądrze dał ci do spróbowania…
Jak wy możecie to pić? Przecież wypala gardło.
– Bo to nie dla dzieci.
– Dobra, nieważne. – Trunks wzruszył ramionami, a Bulma ze zdziwieniem zauważyła, że był to gest nie tylko podobny do Vegety, a wręcz taki sam, jakby miała przed sobą kopię męża. Pokręciła głową.
To w końcu Wigilia, pomyślałam sobie…
 – Nie myśl, że ktokolwiek wyrazi zgodę na jeden z twoich idiotycznych pomysłów – wtrącił szybko Vegeta. Trunks parsknął śmiechem pod nosem.
– Obiecałeś święta. – Bulma była  zdeterminowana. Pierwszy raz odkąd poznała Vegetę, spędzali razem Wigilię. I chociaż w ich kraju ten zwyczaj nie istniał od początku, znała go bardzo dobrze z filmów; wiele rodzin również wprowadziło do swoich domów ten element zachodniej kultury. Najczęściej polegało to jedynie na przystrajaniu choinki oraz wręczaniu sobie prezentów. – A ja mam dla ciebie niespodziankę.
– Niby jaką? – Vegeta patrzył na nią podejrzliwie, jakby nie dowierzał temu, co usłyszał.
– Prezent, oczywiście. – Bulma posłała mu uśmiech. – A oto i on. – Z torebki przewieszonej przez krzesło, wyciągnęła kapsułkę, rzucając na podłogę. Kiedy dym zniknął, duży karton stał już w pobliżu stołu. – Właściwie to dla waszej dwójki – zwróciła się do Trunksa. – Śmiało, rozpakujcie.
Ale wojownicy patrzyli na nią niepewnie, nie zamierzając otwierać świątecznego podarunku.
– To nie bomba – powiedziała z przekąsem Bulma. – Trunks, bądź tak miły i otwórz wreszcie.
– Eee… – Chłopak zerknął na ojca.
W tym momencie Bra zapłakała. Bulma rzuciła wojownikom spojrzenie pełne złości, po czym podeszła do córeczki, mówiąc nad jej łóżeczkiem:
– Ojej, Bra ma mokrą pieluszkę? – Nie zwracała uwagi na głośny płacz, była przyzwyczajona. – Już zmieniam, kochanie, nie musisz być taka zła… No, już, już, mamusia zmieni pieluchę… Zobacz, będziesz mieć teraz taką z żyrafą…
– Tato? – wyszeptał Trunks, pochylając się nad stołem. – Myślisz, że warto… otworzyć?
– Lepiej od razu zniszczyć. – Vegeta wyciągnął przed siebie rękę. – Skoro robiła to twoja matka…
– To może chociaż sprawdzę? – zapytał szybko Trunks.
            Bulma obserwowała ich kątem oka. Odkąd Vegeta powrócił z Zaświatów po wygranej z Buu, ich relacje uległy pewnej poprawie. Chłopak był bardziej stanowczy i z większą pewnością siebie prowadził rozmowy.
– Jak chcesz – mruknął Vegeta.
Bulma podeszła do nich z Brą na rękach. Dziewczynka ssała już różowy smoczek, co pozwoliło choć na chwilę dać jej złudzenie, że coś je, jednak nie należało oczekiwać, że ten sposób wystarczy na więcej niż kilka minut.
– Nakarmię naszą piękną Brę i za chwilę do was wracam.

***

Kiedy Bulma wróciła, niosła już zaspaną i najedzoną dziewczynkę. Walcząc z sennością, malutka Bra rejestrowała kolorowe otoczenie. Ale po chwili już spała na rękach matki, w bezpiecznym i ciepłym miejscu.
– Bachor zasnął? – zapytał Vegeta.
– Jak ty o niej mówisz? – syknęła z oburzeniem Bulma, nie podnosząc jednak głosu, aby nie obudzić córki. Kołysała ją wciąż na rękach.
– Po imieniu. – Na ustach Vegety zakwitł drwiący uśmieszek.
– Ma na imię Bra. – Bulma rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, odkładając dziewczynkę do dźwiękoszczelnego łóżeczka.
– Nie uznaję tej śmiesznej nazwy.
– A ty niby wymyśliłeś Trunksowi lepsze imię? – zakpiła Bulma.
– Zrobiłem to dla ulepszeń w kapsule. I nie wymyślałem, a powiedziałem pierwsze, co przyszło mi do głowy.
– Nie słuchaj go, Trunks – wtrąciła Bulma, siadając i dolewając wina do kieliszka. Nie karmiła piersią, mleko podawała Brze z butelki. – Rozmyślał nad tym godzinami, nie mogąc wybrać nic odpowiedniego…
– Twoja matka ma zaniki pamięci.
– Sam masz… – Bulma nagle urwała. Przypomniała sobie o postanowieniu z rana: tylko bez kłótni. Z trudem powstrzymała kolejną zgryźliwą uwagę, zmieniając temat. – Co myślicie o prezencie ode mnie?
– Może być – powiedział obojętnie Vegeta, ale ona wiedziała, że jest zadowolony.
– Super, mamo! – pochwalił za to Trunks. – Świetne te komplety ubrań, są zrobione z materiału wchłaniającego energię wojownika, nie?
– Tak jak ostatnio mówiłam. – Wypięła dumnie pierś. – A teraz jeszcze prezent dla mnie od was – dodała swobodnie.
Vegeta nie zareagował. Trunks się zmieszał.
– Em… No… My nic nie mamy.
– To będzie wycieczka – kontynuowała niezrażona Bulma. – Polecimy samolotem obejrzeć zorzę polarną. Zawsze chciałam zobaczyć… I nigdy nie było okazji.
Zapadło milczenie. Spojrzenia Saiyanina i Ziemianki skrzyżowały się.
– Później wracamy do treningu – zaznaczył Vegeta z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Jak tam chcecie. A teraz idziemy.
Kiedy wszyscy pospiesznie ubrali zimowe stroje, Bra została umieszczona w nosidełku. Wyszli na dwór, znacząc śladami drogę do statku wyrzuconego z kapsułki. Vegeta miał na sobie rozpiętą kurtkę, nie zamierzał ubierać czapki czy szalika, lecz Bulma zmusiła do tego Trunksa, chociaż próbował wytłumaczyć jej, że to tylko kilka kroków.
Wsiedli do samolotu, odlatując i pozostawiając dom daleko w tyle.
Krajobrazy migały za szybami, ale Trunks podjął z Vegetą temat zjawisk atmosferycznych na planecie Vegeta. Rozprawiali o tym całą drogę, wymieniając się spostrzeżeniami na temat Ziemi oraz dawnego świata Saiyan. Bulma czasami o coś pytała, niespiesznie prowadząc pojazd.


       

24 grudnia
Bra ma ponad 1,5 roku, a Trunks ponad 12 lat

Zimowy poranek powitał Capsule Corporation wirującymi płatkami śniegu tańczącymi na wietrze. Tego dnia nadeszła w końcu zima. Wcześniej padał tylko deszcz, a teraz prawdziwy mróz zawitał do Zachodniej Stolicy.
Bulma owinęła się szczelniej szlafrokiem. Puchowy materiał był bardzo przyjemny dla ciała. Podeszła do ściany i ustawiła wyższą temperaturę na cały dom. Zerknęła na puste łóżko. Ziewając, wyszła z pokoju, nie patrząc nawet na miniaturowy ekran, w którym widać było śpiącą Brę. Niedawno rozpoczęli naukę usamodzielniania dziewczynki; od tygodnia spała w swoim pokoju, co noc urządzając głośne histerie. Bulma musiała siedzieć przy niej, dopóki mała nie zasnęła, a w nocy i tak budziła się dwa-trzy razy. Wszystko to rejestrował ekran ułożony na szafce nocnej.
Vegeta chodził wściekły. Miał dość „ryczącego bachora” i większość nocy spędzał na treningach, odsypiając w dzień. Tym razem nie wrócił do sypialni. Bulma znała powód jego nieobecności. Kilka dni temu pokłócili się w sprawie świąt.

***

Trunks włączył siostrze obiecaną bajkę. Siedzieli w salonie, wyjadając łyżkami miąższ z kiwago – owocu przypominającego skrzyżowanie kiwi z bananem i ogórkiem. Spokój przerwały krzyki rodziców dobiegające z kuchni. Po chwili matka wrzeszczała już tak głośno, że Trunks bez słowa zabrał przestraszoną Brę na korytarz, wychwytując strzępki wymiany zdań rodziców.
– … Bra musi poznać Mikołaja!
– Po moim trupie.
– Vegeta, zrób to dla córki!
– Lepiej trzymaj z dala ode mnie tego bachora, bo nie ręczę za siebie!
– Przestań tak o niej mówić!
– Nie można spać w nocy, bo ciągle wyje!
– Mami… Mami… – Powtarzała z przejęciem Bra, kiedy Trunks ubierał jej buty, a ona machała nogą, próbując strącić zimowe obuwie.
– Spokojnie… Już spokojnie. – Pogłaskał ją delikatnie po włosach. – No, chodź tu, wymoczku. – Przytulił siostrę w dość nieporadny sposób, słysząc wciąż podniesione głosy rodziców.
– Mami? – Bra zrobiła niepewną minę. Z oczu zaczęły wypływać łzy.
– O nie… nie, nie, nie, Bra, słuchaj… Idziemy na spacer, wiesz? Będzie latanie…
Dziewczynka pociągnęła nosem.
– Lubisz latanie, co nie? To szybko ubieramy kurtkę. – Sięgnął po puchowy, ocieplany kombinezon, później niedbale założył czapkę, zignorował leżące na szafce rękawiczki, sam zarzucił swój czarny płaszcz na ramiona i wyszedł z siostrą na dwór. Mroźny wiatr owiał im twarze, ale Bra nie zwracała na to uwagi. Widząc śnieg oświetlony mocnymi lampami, pobiegła przed siebie, wyciągając do przodu ręce. Po chwili już klęczała, z zachwytem łapiąc puch w dłonie. Wokoło wirowały płatki śniegu, błyszczące w sztucznym, niebieskawym świetle.
– Ooo! – mówiła wesoło. – Took, Took, ooo!



Trunks podszedł do niej, kręcąc głową po usłyszeniu swojego imienia. Nie potrafiła wymawiać go w całości, więc używała skróconej wersji – „Took”.
– Już pewnie nic nie pamiętasz, co? – Ukucnął przy dziewczynce, patrząc na rozradowaną buzię, zaróżowioną od mrozu. – To nawet lepiej.
– Took, oo! – Bra złapała garść śniegu, ze zdziwieniem obserwując jak biały puch rozpływa się w ciepłej dłoni. – Oj! – Patrzyła na rękę z niedowierzaniem. Po chwili znowu powtórzyła eksperyment. I jeszcze raz. – Iiii… iii…
Skrzywiona Bra machała malutką dłonią, a Trunks zrozumiał, co znaczyło to „iii”.
– Było nie brać śniegu – mruknął, zerkając na drzwi wejściowe. Nie wiedział, czy wracanie po rękawiczki było dobrym pomysłem. – Daj, ogrzeję ci. – Chwycił drobne dłonie dziewczynki w swoje, a ona posłała mu szeroki uśmiech.
– Took, Took. – I pokiwała głową z zadowoleniem.
– Ale z ciebie krasnal. Nie ma nic fajnego w tym, że muszę cię niańczyć.
– Nie ma, nie ma – powtórzyła Bra niczym echo, pełna samozadowolenia.
– Nie mam wyboru, wiesz? – Westchnął cicho, biorąc Brę na ręce i lecąc z nią w górę, a ona piszczała z radości, bez strachu obserwując coraz mniejszy budynek.
Kiedy wrócili do domu, było cicho. Matka bez entuzjazmu podziękowała za opiekę nad Brą.
– Twój ojciec tylko wszystko psuje – wyszeptała mu do ucha tak, aby Bra nie dosłyszała. – Vegeta – skrzywiła się – świąt nie będzie.
Trunks nie wiedział, co odpowiedzieć, więc tylko wzruszył ramionami, idąc do swojego pokoju. Nagle poczuł dobrze znaną KI, będącą coraz bliżej. Otworzył balkon, wiedziony instynktem. Zimne powietrze wleciało do środka, a on sięgnął po sweter leżący na oparciu krzesła. Po chwili ujrzał czarną czuprynę Gotena odznaczającą się na szarobiałym niebie.
– Cześć. – Goten opadł miękko na balkon. Nie nosił czapki, uniemożliwiała mu to nietypowa fryzura. – Jak święta? – Wyszczerzył zęby. – Był u ciebie Mikołaj?
– Taa. – Trunks wskazał na prezenty niedbale rzucone pod ścianę. Od dawna wiedział, że matka je kupowała i szykowała, a dziś nie było nawet czasu na rozpakowanie. Zresztą, nie miał na to ochoty.
– Nie otworzyłeś? – Goten rozszerzył oczy ze zdumienia. – Czemu?
– Jak chcesz, to sobie coś wybierz. – Wzruszył ramionami. – Tylko właź do środka, bo trochę wieje.
– Ale… – Goten w powietrzu zdjął buty, zostawiając je na balkonie. Wleciał do pokoju. – Ja miałem po ciebie przylecieć na święta. Moja mama w tym roku organizuje…
– No co ty? – Trunks uniósł brwi. Chi-Chi nigdy nie była zwolenniczką świąt „zagraniczniaków”, jak je określała. Uznawała to jedynie za naciąganie porządnych ludzi. Kręciła z niesmakiem głową widząc plakaty ze Świętym Mikołajem, nigdy nie kupiła choinki, a prezenty wręczała zawsze w dniu urodzin oraz na tradycyjne święta.
– Tak, mama Giny Minekury ozdobiła swój dom lampkami… I mają też choinkę – powiedział Goten. – Mama trochę… No, rozmawiały i uznały, że trzeba iść z duchem czasu. A mój tata dostał pieniądze za uratowanie takiego jednego ważnego gościa.
– To nieźle. – Trunks był zdziwiony tą nagłą przemianą u Sonów, ale chętnie poleciał z Gotenem, nie wracając już do domu. Chi-Chi z radością go ugościła, a matka wyraziła na to telefoniczną zgodę.
Te święta były zupełnie inne od poprzednich. Nieporadny Goku stale musiał wysłuchiwać narzekań Chi-Chi, nie zamierzał jednak odpowiedzieć jej niczego zgryźliwego. Wciąż powtarzał tylko „Oj, Chi-Chi” albo „Masz rację”, a kiedy przed domem wypatrywali pierwszej gwiazdki, bez słowa porwał ją w ramiona i poleciał w górę. Później przyznał, że chciał jej pokazać gwiazdy z jak najbliższej perspektywy.
Gohan z Videl bez ustanku rozmawiali z Pan, zachwycając się każdym słowem, jakie wypowiedziała, i każdym gestem, jaki uczyniła. Gohan sporo opowiadał o uczelni, dla której pracował. Videl przyznała, że zaczyna projektować w domu kobiece ubrania, zaczynając nawiązywać kontakty z projektantami mody. Poszła nawet na tygodniowy kurs.  Goten z Trunksem wciąż dyskutowali na temat technik walki, a później Trunks opowiedział Sonom o zwyczaju dzielenia opłatkiem.
            – Och, Minekura pewnie o tym nie wie. – W oczach Chi-Chi ujrzeli błysk triumfu. – Musimy dokonać tej tradycji! – zarządziła. Kiedy Trunks przyleciał z opłatkiem, zabranym z własnego kredensu w domu, rozpoczęli ceremoniał.
Trunks przypomniał sobie, jak ojciec życzył mu więcej treningu, jak ich oczy spotkały się w niemym porozumieniu. Poczuł w sercu bolesny ucisk. Tak bardzo chciał, żeby jego tata tu był!

            24 grudnia
            Bra ma ponad 2,5 roku, wiek Trunksa to ponad 13 lat

Nadeszły kolejne święta.
Trunks siedział właśnie na kanapie w salonie, jedząc popcorn i zaczynając oglądać film o „Harrym Potterze” – zawsze puszczali to na święta. Wyczuł dobrze znane KI, więc odwrócił głowę w bok, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu.
– Tlonki? – Bra spojrzała na niego z niewinną miną.
– Dobra, polatamy. – Poczochrał jej włosy, wiedząc doskonale, o co przyszła zapytać.
– Jupi! Jupi! – Bra podskoczyła tak wysoko, że prawie uderzyła głową w sufit. – Kosiaam cie, Tlonki! – Przytuliła go bardzo mocno, a głośny śmiech rozbrzmiał w salonie, zagłuszając krzyki kuzyna Harry’ego w zoo.
W tym momencie na schodach rozległy się kroki, a przez otwarte drzwi zobaczyli ojca wchodzącego do kuchni.
– Tatusiu! – zawołała Bra. – Polataś z nami? – Wbiegła do kuchni, a jej krótkie włosy rozwiał pęd powietrza. – To taaaaka ziabawa!
– Nie sądzę. – Ojciec nawet na nią nie spojrzał. Ustawił robota na zrobienie jajecznicy i usiadł przy stole. Zaczął rozwiązywać sudoku.
– Tatusiu, pracujeś wcioraj w sondzie?2 – Oczy Bry zrobiły się okrągłe.
– Nie wymyślaj głupot – zbeształ ją ojciec, nie podnosząc głowy znad sudoku.3 – A ty ją zabierz, bo mi przeszkadza – dodał tym samym chłodnym tonem do Trunksa, stojącego na korytarzu.
– Tatuś pociebuje śpokóju – oświadczyła Bra poważnym tonem. Popatrzyła na brata mającego niepewną minę i wyjaśniła mu, jakby nie rozumiał: – Planuje kogo wliozi na klaty.
Trunks zamaskował śmiech kaszlem.
– Chodź, Bra, nie będziemy przeszkadzać tacie… Później mu powiesz, gdzie lataliśmy. Ulepimy też bałwana, weźmiemy to wiadro, tam są potrzebne rzeczy.

            ***

– Jest pani pewna?
– Jak najbardziej, mąż ma dużo pracy, rozumie pani… Ja zresztą też pełno zleceń – dodała szybko Bulma, nie chcąc usłyszeć pytania, które i tak zostało zadane.
– A pani mąż w jakim zawodzie pracuje?
– Och, pomaga mi w zleceniach – powiedziała niedbałym tonem. – Wszelkie zamówienia na materiały, takie organizacyjne sprawy.
Po krótkiej rozmowie Bulma rozłączyła się, wzdychając ciężko. Był 24 grudnia, dochodziła dziesiąta. Do wczoraj miała dać znać, czy razem z mężem i córką przyjadą na Wigilię organizowaną przez Żłobek Promyczek. Po awanturze z Vegetą zupełnie o tym zapomniała i nie odbierała telefonów, więc musiała dziś oddzwonić. Nie chciała iść z Brą sama, dziewczynka pewnie pytałaby, dlaczego każdy oprócz niej przyszedł z tatą. W Promyczku obchodzono najpopularniejsze święta ze wszystkich kultur. Dzieci mogły poznawać ciekawe religie w formie zabawy i spotkań dla uczczenia różnych tradycji.
Zeszła do kuchni, zerkając na niedomknięte drzwi od salonu. Przez okno widziała syna latającego z Brą po ogrodzie. Zbierali śnieg. Uformowali trzy duże kule, w które jej córeczka, trzymana wysoko przez syna, wkładała czarne kamyki imitujące guziki.
Potrafi być taki opiekuńczy – przemknęło jej przez myśl. – Dlaczego Vegeta też nie może…?
Oderwała wzrok od bałwana lepionego przez dzieci. Miał już nos z marchewki. Musiała porozmawiać z mężem.
– Co robisz? – Bulma nie zamierzała się witać. Kiedy rano wstała, jego już nie było. Po ostatniej aferze nie miała nastroju na czułości.
– Nie widać? – burknął, nie podnosząc wzroku.
– Wiesz, że dziś Wigilia.
– Powtarzałaś to wczoraj sto razy… Jakby mógł mnie obchodzić ten ziemski zwyczaj.
– Dwa lata temu jakoś cię obchodził – zauważyła spokojnie Bulma. Nie chciała kolejnej kłótni.
– Nie przypominam sobie. – Na twarzy Vegety zakwitł ironiczny uśmieszek. Z wielkim trudem Bulma powstrzymała się od wyrwania mu sudoku i porwania kartek na strzępy. Zamiast tego usiadła obok. Pochyliła lekko głowę, próbując spojrzeć mu w oczy. Nie zareagował, ale poznała po minie, że zaczął odczuwać wahanie.
– To tylko jeden dzień – wyszeptała. – Czy nie dla takich dni poświęciłeś życie w walce z Buu? Dla spokojnych, pełnych ciepła dni w gronie rodziny?
Zmrużył oczy.
– Nie próbuj… – zaczął, ale od razu przerwał. W korytarzu rozbrzmiały głosy. Trunks z Brą wrócili. – Idę trenować, zanim przyjdą tu bachory.
– Vegeta… – Spojrzała na niego błagalnie. Ale on już wyszedł. W drzwiach zderzył się z Brą, która nie miała jeszcze zdjętej kurtki ani butów.
– Tatusiu! – zapiszczała. – Bałanek zlobiony! Jak w bajce pocitanej tatusia!
– Nie czytałem ci żadnej bajki – oznajmił dobitnie Vegeta, omijając dziewczynkę. Wyszedł z domu bez ubierania kurtki. Bulma wiedziała, że poszedł do kapsuły.
– Taką o bałanku! – zawołała za nim Bra, a jej oczy w miarę oddalania się Vegety, przygasały. Uśmiech zniknął z twarzy. – Taką… – dodała smutno.
– Kochanie, tata jest chory. – Bulma ukucnęła przy córce, rozpinając jej kurtkę. – To taka choroba z zanikiem pamięci. Musi jechać do szpitala na leczenie.
Trunks parsknął śmiechem, ale Bulma zgromiła go wzrokiem.
– Co śmieśne? – zapytała poważnie Bra, naśladując swoją mamę. Usiadła na stołku, ściągając buty przy pomocy Bulmy. – Tatuś jest choly i nie pamita bajek… Nu, nu naśmiać słabszego – dodała karcącym tonem ze zmarszczonym czołem.
– Lepiej niech Bra mu tego nie mówi – powiedział Trunks do matki, ignorując siostrę. Już widział przed oczami kolejną awanturę, jeśli ojciec usłyszy, że jest słaby i ma zaniki pamięci.
– Och, po prostu… – Bulma poczuła, że traci cierpliwość. Na każdym kroku musiała uważać, aby nie urazić męża czy córki. Miała serdecznie dość wiecznego przekonywania, kłótni, tęsknych spojrzeń Bry na ojca i udawania Vegety na ekranie tableta. Podszywanie się pod niego wymagało dużo sprytu i wysiłku. – My wyjeżdżamy.
– Co? – Trunks uniósł brwi, zaskoczony.
– Niech twój ojciec… – urwała, przypominając sobie o córce. – Niech twój ojciec się wyleczy, a do tego czasu my lecimy na Hawaje.
– Eee… – wydukał Trunks.
– Super! Mamusia umie lataś? – podchwyciła uradowana Bra.
– Polecimy samolotem, kochanie. I zobaczysz delfiny, podwodne ryby, rafy koralowe…
– Ooo! – Dziewczynka aż zaklaskała.
– Mamo, jesteś pewna…?
– Oczywiście, że tak! Spakuj swoje rzeczy i spotkamy się na dole, dobrze?
– No… Ale wiesz, ja obiecałem Gotenowi, że do niego przyjdę – odparł Trunks.
– Tloonki! – Bra chwyciła go za materiał spodni na wysokości kolan, tarmosząc i patrząc z dołu swoimi dużymi oczami. – Tlonki, musisz jechać!
– Nie mogę, bo… No wiesz, trzeba odwiedzać tatę w szpitalu. Przecież nie zostawię go samego, nie? No, muszę lecieć do Gotena. – Poczochrał Brę po włosach i rzucił Bulmie przepraszające spojrzenie. – Miłego wyjazdu i do zobaczenia.

***

Tego dnia Vegeta intensywnie ćwiczył w kapsule, przeklinając idiotyczne pomysły Bulmy. Czy ona zawsze musiała namawiać go do tej cholernej Wigilii? Okropna choinka z sypiącymi się igłami, tandetne ozdoby, świecidełka na oknach jego kapsuły treningowej (ile razy ich nie ściągał, ona zawsze przyczepiała nowe!) i na dodatek renifery wyskakujące zza rogu, jeżdżące po panelach i śpiewające kolędy. To było zbyt wiele jak na Saiyanina.
Wiedział, że Wigilia to ukoronowanie tych kiczowatych świąt. Opłatek dzielony jak u pozbawionych rozumu, sztuczne życzenia, prezenty dla Bry, a do tego kwestia świętego Mikołaja, który miał ich odwiedzić. Rok temu obcy facet przyszedł do ich domu, a Vegeta tylko zaciskał zęby w kapsule. Tym razem też czuł złość. Owszem, może i wyraziłby zgodę na wspólne siedzenie przy stole, gdyby to nie dotyczyło czegoś tak tandetnego. Przecież Bulma nie znała tych świąt, pooglądała trochę telewizji, poczytała coś i poplotkowała z sąsiadkami, a później nagle zaczęła wariować na tym punkcie.
Vegeta nie miał zamiaru brać udziału w tym żałosnym przedstawieniu. Przerwał trening i wypił kilka butelek wody. Otarł pot wierzchem dłoni.

            ***

Trunks poleciał do Gotena. W towarzystwie Sonów mógł oderwać myśli od matki z siostrą lecących na Hawaje, a także od ojca, trenującego samotnie w kapsule. Właśnie rozmawiał z przyjacielem o nowej grze, którą dostał od Maxa.
– I są takie świetne ruiny, skąd możesz strzelać… Nikt cię wtedy nie widzi…
Chi-Chi opowiadała Videl o przepisie na sałatkę, a Gohan rozmawiał przez telefon z kolegą po fachu i składał mu życzenia świąteczne, bo Son opowiedział mu, że oni od dwóch lat też obchodzą coś na kształt Wigilii.
– Może ja polecę porozmawiać z Vegetą? – zapytał nagle Goku, a wszyscy zamilkli.
– A po co? – zapytała od razu Chi-Chi. – Znowu chcesz z kimś powalczyć? – Przybrała surowy wyraz twarzy.
Trunks patrzył na Sona z szeroko otwartymi oczami.
– No wiesz, Chi-Chi… On tak sam siedzi w domu… Eee… Tego, pomyślałem, że jak wigilujemy sobie tutaj, to można go też zaprosić.
– Nie przyjdzie – powiedział głośno Trunks. – Nie ma co tam lecieć.
– No widzisz. – Chi-Chi uśmiechnęła się triumfalnie. – Nigdzie nie lecisz.
– Ech… no dobra. – Goku jakby trochę oklapł na krześle; widocznie miał nadzieję na świąteczną walkę w ramach prezentu. – A może wy się scalicie i powalczymy? – dodał nagle, patrząc na Trunksa i Gotena.
– Są ŚWIĘTA! – wrzasnęła Chi-Chi w momencie, kiedy Gohan skończył rozmawiać przez telefon. – Żadnych walk! Wybijcie to sobie z głowy!
– Święta to taka nuuuuuuda. – Goku ziewnął, nie zakrywając ust dłonią. – Chyba pójdę sobie pospać.
Trunks z Gotenem parsknęli śmiechem. Videl lekko się uśmiechnęła. Pan spojrzała na nich znad sterty prezentów, które wciąż przeglądała.
– Dziadku, to nie pora na spanie! – zawołała. – Jesteś duży i musisz wytrzymać.
– Dokładnie – burknęła Chi-Chi. – Możesz spędzić trochę czasu z Pan, w tym przedziale wiekowym się nie zanudzisz – dodała, a wszyscy parsknęli śmiechem. Trunks nie miał pojęcia, że matka Gotena potrafiła tak dobrze żartować.
Trunks obserwował, jak Goku podchodzi do wnuczki z szerokim uśmiechem. Przypomniał sobie Brę i jej bezskuteczne próby zabawy z ojcem. Skarcił się w myślach za wspominanie tego. Ale poczuł, jak na dno brzucha opada mu coś zimnego i ciężkiego. Chciał, żeby jego tata z takim samym zapałem siadał obok niego i Bry. Chciał, żeby tata pokazał mu, jak bardzo go kocha. Bo czasami Trunks już w to nie wierzył.

            24 grudnia
            Bra ma ponad 3 lata, wiek Trunksa to ponad 14 lat
x2
Vegeta otworzył oczy i ujrzał nad sobą intensywnie niebieskie tęczówki. Usiadł gwałtownie na łóżku, odwracając od razu głowę w stronę Bulmy, ale ona spała, trzymając ręką poduszkę.
– Cześć, tatusiu – przywitała go Bra z uśmiechem. Odkąd wytłumaczył jej na czym polegało kontrolowanie mocy i wręczył piękny prezent na urodziny (przerobione zdjęcie, które oczywiście zrobiła Bulma), uwielbiała go najbardziej na świecie, jak sama zapewniała. Co jakiś czas przychodziła rankiem do sypialni, czekając, aż wstanie. Vegeta zazwyczaj zamykał drzwi na klucz, jednak Bulma musiała je w nocy otwierać.
– Co tu robisz?
– Potrenujemy? – zapytała Bra z nadzieją w głosie. I chociaż powtarzał jej, że sztuki walki nie są dla tak małych dzieci, ona uparcie twierdziła, że już jest duża. – Urosłam – dodała z dumą.
Vegeta tylko prychnął pod nosem, potrząsając Bulmą, która zamruczała przez sen.
– Mamusiu, pobudka! Łejkaaaap!4 – krzyknęła głośno Bra.
Saiyanin uśmiechnął się pod nosem, kiedy Bulma podskoczyła, siadając gwałtownie, wyrwana z głębokiego snu. Rozczochrana i senna, spojrzała na córkę i gestem przywołała do siebie.
– Hej, skarbie – powiedziała, gdy mała wskoczyła na łóżko. – Co tak wcześnie?
– Nie spałam i nudy mnie dopadły. Kiedy prezenty od Mikołaja? – dodała szybko. Od miesiąca mówiła o świętach, które w przedszkolu polegały głównie na rozdawaniu prezentów i śpiewaniu piosenek. Dzieci ozdabiały papierowe choinki, przystrajały te żywe stojące w salach, a także słuchały opowieści o Mikołaju, reniferach i zaczarowanych saniach.
– Dopiero wieczorem.
– A kiedy to?
– Jak niebo będzie czarne.
– To długo! Buuu…
Vegeta nie zamierzał słuchać niczego więcej. Planował odlecieć na jakieś pustkowie, żeby potrenować w spokoju. Wstał, podchodząc do szafy, żeby wyjąć ubrania treningowe. Potrzebował szybkiego prysznica, śniadania i większych zapasów jedzenia.
– Tatusiu, a ty byłeś grzeczny?
Oczywiście przylepa-Bra musiała do niego przybiec. Stała obok patrząc wyczekująco. Nie wiedział, co powinien odpowiedzieć na tak dziwaczne pytanie, więc tylko zmierzył ją krótkim spojrzeniem i sięgnął po strój do treningu.
– A czemu nie byłeś? – pytała dalej Bra, uznając milczenie za odpowiedź przeczącą. – Mikołaj przyniesie ci rózgę?
– Raczej tobie przyniesie, jak będziesz zadawać tak idiotyczne pytania.
– Nie, mi nie przyniesie! – odparowała Bra z zadziwiającą mocą. – Byłam grzeczna nawet tyle lat! – I pokazała obie ręce. – Dziesięć, widzisz?
– Nawet tylu nie masz – zadrwił Vegeta. Musiał przyznać, że ta smarkula potrafiła go czasem rozbawić, a patrzenie, jak się denerwowała, sprawiało poniekąd przyjemność.




– Mam tyle! – Z niecierpliwością odgięła trzy palce. – A tyle – pokazała obie ręce – byłam grzeczna. Tatuś ma zero mózgu – dodała z rezygnacją.
– Bra! – Bulma usiadła na skraju łóżka. Przetarła już zaspane oczy, narzuciła na siebie szlafrok i obserwowała wymianę zdań ojca z trzyletnią córką. – Jak ty mówisz? Kto nauczył cię takich słów?
– Mino tak mówi – odparła naburmuszona Bra. – A tatuś kłamie, nie ma dla mnie rózg.
Vegeta poczochrał włosy córki.
– Dostaniesz prezenty – powiedział, idąc do łazienki, aby po chwili zniknąć za mahoniowymi drzwiami.
***

Trunks zleciał na dół, nie zamierzając używać do tego schodów. Drzwi do kuchni były uchylone. Wylądował bezszelestnie, wyciągając przed siebie rękę, aby je popchnąć. I wtedy usłyszał swoje imię. Zastygł w bezruchu, wyciszając KI. Ale to było niepotrzebne. Głos należał do matki, która rozmawiała przez telefon.
– … Trunksa. Wiesz, byłoby fajnie, naprawdę, choć tyle już dla mnie zrobiłaś… – Zapadła chwilowa cisza, najwidoczniej matka słuchała, co mówi osoba po drugiej stronie. – Nie, chodzi o to, że… Och, po prostu Vegeta nigdy nie wyrazi zgody na wspólne święta, wiedząc, że będzie Trunks, a mi zależy, żeby Bra mogła choć raz…
Matka znowu przestała mówić. Czasami tylko przytakiwała cicho.
– Raz się udało, ale Bra była malutka, nie pamięta… Nie, Chi-Chi, to tak nie działa, naprawdę. – Westchnęła. – Dobra. Dobra. A wy wszyscy będziecie u Herculesa? Aha. Tylko niech Goten namówi Trunksa, okej?
Zapanowała dłuższa cisza, a później matka pożegnała się i rozłączyła.
Trunks w pierwszej chwili zamierzał wejść do kuchni, ale zmienił zdanie. Matka mogłaby intuicyjnie wyczuć, że podsłuchiwał. Zawrócił do swojego pokoju. Kiedy był już u góry, na korytarz wystrzeliła zadowolona Bra.
– Cześć, Tronki! – zawołała radośnie. 
– Cześć – mruknął obojętnie Trunks, idąc do swojego pokoju. Usiadł na łóżku, bezwiednie biorąc do ręki telefon, jakby czekając na połączenie od Gotena. Wiedział, że mu odmówi. Miał też już pomysł, jak zorganizować cudowne, świąteczne kłamstwo. Skoro rodzina Son szła do ojca Videl, a Goten szalał za swoją pierwszą dziewczyną, Kaniko, Trunks postanowił podać mu idealną wymówkę.
Pół godziny później tłumaczył Gotenowi, co ma robić.
– Powiedz matce, że nie jestem przyzwyczajony do wielkich przyjęć i chcemy pobyć we dwoje, a sam pójdziesz do Kaniko. – Doskonale wiedział, że rodzina Kaniko nie urządzała świąt.
– No a… ty?
– Coś wymyślę.
– Wiesz, może być fajnie u Gohana i…
– A nie wolisz iść do swojej laski?
– Tak, tylko… tylko że…
– No co?
– To będzie kłamstwo.
– I co z tego? Twoja matka chyba zrozumie, jak wciśniesz jej kit, że mój ojciec… No sam wiesz, co tam powiedzieć. Ona nie wyda mnie mojej matce, a ty pobaraszkujesz z Kaniko.
– My nie… To…
Trunks nie widział miny Gotena, ale mógłby przysiąc, że chłopak się zarumienił.
– To jak?
– Z-zgoda.
– No to spoko, na razie. – Trunks nacisnął czerwoną słuchawkę. Wigilię miał z głowy. Legł na łóżku, gapiąc się bez celu w sufit. Chwilę później wykonał telefon do Maxa. Tamtego wieczoru zażył pierwszy raz esctasy, a zdanie „Vegeta nigdy nie wyrazi zgody na wspólne święta, wiedząc, że będzie Trunks”, na długi czas wyleciało mu z głowy.

***

– Mamusiu… – zaczęła Bra ze smutną miną. Siedziały w salonie przy stole udekorowanym złotymi gwiazdkami. Świąteczne potrawy już dawno wystygły. Panowała ponura cisza.
– Mogłam to przewidzieć – mruknęła Bulma, nie odrywając wzroku od wzorów na białym obrusie. Kiedy Trunks odleciał do Sonów, razem z Brą ozdobiły pierniczki, które wczoraj piekły. Zwykle Bulma niczego sama nie robiła, ale to zajęcie sprawiało córce dużo frajdy, więc nie mogła jej tego odmówić. Naopowiadała o tym, jakie cudowne święta spędzą z tatusiem, a później obie ubrały się w odświętne sukienki, czekając na przyjście Vegety. Ale on nie wrócił z treningu. Po pewnym czasie Bra zaczęła pytać, a kiedy Bulma wyszła do ogrodu, zauważyła brak kapsuły. Już wiedziała, co to oznacza.
Siedziały jeszcze chwilę przy stole, oczekując cudu. Nie nastąpił.

***

Vegeta trenował w kapsule ustawionej na jednej z łąk pokrytych delikatnym szronem. Kolejny unik przed pociskiem odbitym przez sztucznego robota nie wyszedł mu tak dobrze, jak powinien, i niebieska kula musnęła mu drugie ramię, rozbijając się o podłogę. Głośny huk wypełnił pomieszczenie.
– Kurwa. – Vegeta podszedł do pulpitu, wyłączając przyciąganie. Zerknął mimowolnie na zegarek. Dochodziła siedemnasta. Bulma na pewno czekała na niego razem z Brą i Trunksem. Nie potrafił uśmiechnąć się ironicznie na myśl, że tym razem on był górą podczas tego głupiego święta. Wypił kilka łyków wody, a później sięgnął do szafki na kod. Wystukał go z pośpiechem, wyciągając stamtąd whisky. Wypił butelkę duszkiem.
Za oknem padał śnieg. Drobne płatki tańczyły na wietrze.
Bulma na pewno była wściekła. A Bra pewnie płakała. Trunks musiał je jakoś pocieszać. Może udawał Mikołaja. 
Vegeta otworzył kolejną butelkę. Chciał polecieć do domu, ale nie potrafił tego zrobić. Musiałby przyznać się do błędu, pokazać, że przegrał, a tego nie znosił. Zaklął głośno kolejny raz. Nienawidził świąt, ale gdyby mógł cofnąć czas, nie wyszedłby tego dnia z domu.

            24 grudnia
            Bra ma ponad 4 lata, wiek Trunksa to ponad 15 lat
            (to ostatnia Wigilia przed obecną akcją z opowiadania)

Vegeta przekręcił się na bok, otwierając oczy. W sypialni było jasno, poranne promienie słońca wpadały przez szybę do środka, oświetlając duże łóżko i leżące na nim dwie osoby. Bulma spała, oddychając równo i zaciskając dłoń na rogu poszewki od kołdry. Vegeta usiadł, a jego wzrok mimowolnie powędrował do kalendarza wiszącego na ścianie. Tak, był dwudziesty czwarty grudnia. Wczoraj wyraził zgodę na spędzenie wspólnej Wigilii.
Bulma długi czas go namawiała, chodząc z wiecznie zadowoloną Brą opowiadającą o tym, jak razem z tatą udekorują choinkę na przybycie Mikołaja. Próbował to ignorować, jednak tym razem nie chciał uciekać na pustkowie, aby potrenować.
Spojrzał na śpiącą Bulmę, która mruczała coś pod nosem. Nachylił się nad nią i niepewnie odgarnął niesforny kosmyk zakrywający prawe oko żony. Ostatnio znowu miała dłuższe włosy, sięgające do ramion, tak jak w momencie, kiedy ją poznał.
To było na Namek, gdy szukała Smoczych Kul z innymi Ziemianami. Od tych wydarzeń minęło sporo lat. Nigdy by nie pomyślał, że kiedykolwiek nadejdzie moment, gdy zrobi coś tak absurdalnego. Zamierzał wstać, kiedy oczy leżącej kobiety otworzyły się, a ona posłała mu – trochę rozespany, ale mimo to bardzo radosny – uśmiech.
– Pospałeś? – zapytała, tłumiąc ziewnięcie.
– Kilka godzin. – Wzruszył ramionami. – U ciebie chyba ze dwanaście – dodał z lekko kpiącym uśmieszkiem. – Ziemianie są mało wytrzymali.
– Piękne osoby potrzebują więcej snu – mruknęła Bulma, też siadając i obejmując kolana rękami. Mrużyła wciąż oczy, nieprzyzwyczajona do mocnego słońca. – Ale ładny dzień – dodała. – Będzie można wyjść na dwór.
– Po co?
– Ulepić bałwana, a co myślałeś?
– Nie ma śniegu – zauważył z ironią i wyraźnym zadowoleniem.
– Skąd wiesz? – zapytała podejrzliwie Bulma, jakby uważając, że to on w jakiś sposób spowodował roztopienie śniegu w Zachodniej Stolicy.
– To było moje życzenie: żadnego głupiego śniegu. – Z jego twarzy nie znikał kpiący uśmieszek. Tak naprawdę Vegeta spojrzał wcześniej na przyrząd wskazujący temperaturę w domu i na dworze, a pięć stopni na plusie na pewno nie sprzyjało utrzymaniu śniegu.
– No wiesz co, jak możesz…
– Mogę wszystko. – Przybliżył się do niej, a ich oczy były teraz na tym samym poziomie.
– Wszystko? – Bulma wyciągnęła rękę, zanurzając ją we włosach Vegety. – Naprawdę?
Po chwili nie dzieliła ich żadna odległość. Zatopieni w namiętnym pocałunku, odkrywali świat, który od lat ich fascynował, zawsze zaskakując czymś, co do tej pory jeszcze nie zostało odsłonięte i tylko czekało na kolejny ruch, nowy gest, słowo.
Vegeta przejechał ręką po talii Bulmy, a ona zadrżała z niepohamowanego pragnienia. Już leżała, wyprężona i gotowa doznawać rozkoszy, widząc czarne oczy pochylone zaledwie kilka cali od swoich ust, wędrujące po szyi, składając na niej niespieszne pocałunki.
– Powiedz to. – Saiyanin złapał ją za obie ręce, przygniatając lekko swoim ciałem. Był tak blisko, bardzo blisko…
– Możesz – wyszeptała – zrobić ze mną wszystko.

***

– Mamusiu, nie ma Tronka – zauważyła bystro Bra, siedząca przy stole podczas wieczerzy, wpatrzona w puste miejsce. – A Wigilia teraz.
– Trunks ma… Musiał odwiedzić przyjaciela w szpitalu.
Vegeta ze zdziwieniem spojrzał na swoją żonę. Wcześniej mówiła mu, że syn spędzi ten czas z kolegami. Widocznie postanowiła okłamać córkę.
– Jutro na pewno wróci i…
– A czemu ma przyjaciela w szpitalu? – zapytała z przejęciem Bra.
– Ee… Nie wiem, sam ci powie, jak wróci. A teraz nadszedł czas na życzenia – dodała szybko, widząc, jak córka otwiera usta, aby coś powiedzieć. – To opłatek – podniosła talerzyk z trzema białymi kwadratami. – Każdy może…
– Dobra, miejmy tę szopkę za sobą. – Vegeta, do tej pory milczący, na wzmiankę o Trunksie poczuł coś dziwnego, jakby ulgę pomieszaną ze złością. Ten dzieciak powinien siedzieć tu z nimi, ale…
Kiedy Trunks miał te dziesięć lat, łatwiej było pojechać na wycieczkę czy spędzić wspólną Wigilię. Teraz Vegeta przed oczami widział nastolatka, na którego ustach często igrał ironiczny uśmieszek. I w jakiś sposób ten zarozumiały chłopak powodował, że Saiyanin mimowolnie powracał myślami do przeszłości, do czasów bez rodziny, do młodości. Wolności. Co sprawiło, że porzucił poprzednie życie?
– Vegeta?
Spojrzał na Bulmę, otrząsając się z niechcianych myśli. W tych oczach odbijających migotliwe płomienie świec, zobaczył odpowiedź. Chwycił opłatek i przełamał kawałek, podając jej ponad stołem.
Nie, nie chciałby teraz trenować w samotności.
– Świąt – mruknął.
– Och… – Bulma przez chwilę nie była zdolna nic wykrztusić. – Dziękuję. – Pochyliła głowę ku Vegecie. – Nowego poziomu Super-Saiyanina – wyszeptała, delikatnie muskając mu wargami usta. Posłał jej uśmiech kącikiem ust.
– Już niedługo osiągnę nowy poziom, nie musisz mi tego życzyć.
– Nie wątpię. – Bulma uśmiechnęła się szeroko. – Ale chyba wolisz takie życzenie, niż „nowy poziom gry w Scrabble”?
            Vegeta prychnął, wykrzywiając wargi.
 – Ej, Bra… – zaczął, od razu milknąc. Dziewczynka właśnie wpakowała do buzi cały opłatek, głośno go chrupiąc.
– Kochanie, opłatek jest do wypowiadania życzeń – oznajmiła Bulma.
– Ale mamusiu, tam był Mikołaj i…
– Mikołaj?
– No, taki pan z brodą, młody Mikołaj bez brzucha-obżartucha.
– Słucham…? I kto cię nauczył takich słów?
– Jak ktoś dużo je, to tak mówimy… – zaczęła Bra, lecz Bulma od razu jej przerwała.
– Kto tak do ciebie mówi?
– No… – Dziewczynka zawahała się. – Umm…
– Możesz powiedzieć, skarbie. – Bulma położyła jej rękę na ramieniu.
– Bo ja… Bo ja będę mieć duży brzuch! I nikt nie pójdzie ze mną na bal! A Nori mówi, że sukienki mi pękną! – I zamachała rękami, w imitacji pękającego stroju.
– Kochanie – zaczęła łagodnie Bulma. – Ty jesz dużo, bo latasz i masz… super siłę, pamiętasz? Nie możesz jej używać w przedszkolu, żeby nikogo nie skrzywdzić, ale… Jeśli Nori… To ten chłopiec z blond włosami, tak?
Bra kiwnęła głową.
– Jeśli ten Nori ci dokucza, to…
– Uderz go z pięści w twarz – wtrącił Vegeta. Bra zrobiła wielkie oczy, ale Bulma od razu zaoponowała.
– Nic z tych rzeczy! Tata opowiada głupoty!
– Inaczej gówniarz się nie nauczy – zauważył ze spokojem Vegeta.
– Nie możesz jej uczyć przemocy! – wykrzyknęła Bulma. – Jest za mała, żeby…! I mogłaby komuś zrobić krzywdę!
– I co z tego? – Saiyanin wzruszył ramionami. – Tym lepiej.
– Ale nie można bić słabszych – powiedziała cicho Bra. – Nori to cieniak. Raz mi zabrał zabawkę i mu wyrwałam, a on mi nie mógł.
– Widzisz? – zapytał triumfująco Vegeta, patrząc na Bulmę. – Brawo, Bra.
– Dziękuję, tatusiu! A ja też zabrałam Noriemu zabawki, jak pani nie patrzyła… A on… on nie mógł mi zabrać, i mówiłam, że… że to ja miałam pierwsza.
– Bardzo dobrze. – Vegeta uśmiechnął się do Bry kącikiem ust. Czuł dziwną satysfakcję i dumę z córki, która potrafiła odebrać chłopcom zabawki, a do tego miała tyle sprytu, że zgoniła na drugą osobę.
– To nie… To… Och, dajcie spokój! Nori pewnie jest na to zły, więc dlatego ci dokucza – powiedziała córce, posyłając Vegecie pełne wyrzutu spojrzenie. – Musisz mu wyjaśnić, że masz szczupły brzuszek, a jesz tyle dlatego, że jesteś silna… A jakby on jadł więcej, to dałby radę wyrwać ci zabawkę.
– Świetna rada – zakpił Vegeta, lecz w tym momencie roboty zaczęły przynosić gorące potrawy.
– Oj, nie zdążyliśmy złożyć sobie życzeń…
– A po co? – Bra już pociągała nosem wdychając aromatyczną woń dużego indyka.
Roboty układały na stole półmiski z kurczakiem w miodzie, zapiekanką z makaronem i warzywami, kawałkami kaczki w ostrym sosie, a także kotletami z piersi, które uwielbiała Bra. Sałatki zostały postawione na końcu. Cała rodzina rozpoczęła posiłek.
Przez chwilę słychać było tylko szczęk sztućców i chrupanie, a później Bulma odłożyła widelec, najedzona. Oczywiście Bra i Vegeta wciąż jedli, dokładając sobie pieczonych ziemniaków, sałatki jarzynowej i ryżowych kulek z żółtym serem w złocistej panierce. Vegeta zauważył, że córka wybierała to samo, co on.
– Już zjadłam! – Bra otrzepała ręce nad stołem. – Teraz przyjdzie Mikołaj!
– Skarbie, przecież Mikołaj był przed chwilą, nie zauważyłaś?
Bra rozszerzyła oczy i szybko odwróciła głowę, z otwartą buzią patrząc na przystrojoną w kolorowe łańcuchy choinkę, uginającą się pod ciężarem bombek. Na panelach, tuż pod nią, leżały paczki owinięte w kolory papier z reniferami, bałwanami, bombkami.
– Ale… kiedy? – zdążyła wymamrotać dziewczynka, zeskakując z krzesła i podbiegając do prezentów. To oczywiście roboty przynosiły te paczki, a Bra, odwrócona tyłem, nie zwróciła na to uwagi. Teraz rozdzierała już pierwsze opakowanie. – Tatusiu, zobacz, co dostałam!
Odpakowała właśnie pierwszy prezent: miniaturowy strój do ćwiczeń przypominający ten, który nosił Vegeta. Niebieski kolor jednoczęściowego kostiumu oraz biała zbroja na ramiona przypominały czasy walki z Cell’em.
– Mikołaj na pewno mówi tak, że jestem bardzo duża i mogę trenować! – wykrzyknęła z radością. – Prawda? Prawda, tatusiu?
Vegeta rzucił jej długie spojrzenie znad talerza wypełnionego różnymi rodzajami ciasta. Właśnie kończył jeść makowca.
– Potrenujemy – odpowiedział obojętnie, ale Bra pisnęła z radością i przybiegła do stołu, wskakując mu w ramiona, aż zastygł z ręką wyciągniętą po sernik.
– Będę rycerzem z kosmosu! Pokonam złe potwory! I obronię planetę! – mówiła uradowana, siedząc na kolanach Vegety i patrząc mu prosto w oczy. Jej beztroski, szczery śmiech był zaraźliwy. Bulma zaśmiała się, a Saiyanin, który dawniej po takiej scenie, odleciałby bez słowa na pustkowie, posłał małej uśmiech kącikiem ust.



            ***
           

Vegeta szedł przez zniszczone miasto oświetlone krwawym zachodem Słońca. Dwa srebrzyste Księżyce dopiero rozpoczynały wędrówkę po niebie. Panowała nieznośna, wręcz wibrująca cisza. Na ulicach pustki. Zgliszcza domów płonęły mętnym blaskiem, całe pokryte duszącym dymem.

Nagle rozległ się płacz, który rozdarł ciszę wieczoru. Vegeta zlokalizował ten dźwięk, w ułamku sekundy docierając do płonącego domu, przed którym stało dziecko trzymające pluszowego zwierzaka.

To była najwyżej sześcioletnia dziewczynka ubrana w zwiewną sukienkę. Czerwone włosy opadały łagodnymi falami na trzęsące się ramiona. Jej płacz drażnił uszy, a ręka Vegety wystrzeliła do przodu, bezwiednie formując pocisk KI. Nie wiedział, dlaczego to robi, prawdopodobnie zareagował automatycznie, bez świadomości, jakby nie uczestniczył w tym śnie, a był jedynie świadkiem odległego wspomnienia.

            Jasnoniebieski pocisk pomknął ku dziewczynce z taką siłą, że Vegeta nie zdążył go zatrzymać, kiedy zrozumiał, że to Bra stała tam, przed tym obcym domem, w swojej letniej sukience, z niebieskimi włosami i pluszowym kotkiem. Widział jak wiązka energii przeszywa serce Bry, widział, jak upadła, niezdolny do żadnego ruchu, spętany niewidzialnymi linami. Ból rozdzierał serce. Vegeta chciał krzyczeć, podbiec do niej, chciał…

            Przeszywający ból głowy sprawił, że Vegeta krzyknął. Podbiegł do córki oślepiony bólem. Uklęknął przy niej, lecz kiedy wyciągnął rękę, Bra zniknęła. Zastygł z dłonią oddaloną o cal od miejsca, w którym wcześniej leżała.

            – Nie… – wyszeptał, nie mogąc dłużej walczyć z narastającymi błyskami przed oczami. Kolorowe plamy wypełniły przestrzeń.


            Vegeta otworzył oczy, nabierając gwałtownie powietrza. Dyszał ciężko, jak po intensywnym treningu. Usiadł. Coś go obudziło. Co to było? Czyżby wyczuł jakąś KI w domu? Zamrugał. Energie wszystkich z rodziny były nietknięte. A może to był tylko zły sen?
Vegeta spojrzał na Bulmę. Spała smacznie, oddychając miarowo. Wciąż próbował zrozumieć, co takiego sprawiło, że poczuł strach wypełniający całe ciało przerażeniem, jakiego jeszcze nigdy nie odczuwał.

__________________________________________________________

Rozdział został dodany na bloga (www.vegeta-i-bulma2.blog.onet.pl) 18 stycznia 2017 roku, jednak z powodu usunięcia bloga przez onet, musiałam dodać ponownie na tej stronie.
1. Oczywiście dzieci nie znają pojęcia „dziś”, „wczoraj”, „jutro” itd.
2. Nie samą walką Saiyanin żyje, czyli co takiego mógł robić Vegeta poza treningiem. Spanie i jedzenie nie dostarczają żadnej rozrywki, więc ich nie wliczam. Czy macie jakieś pomysły, przemyślenia dotyczące spędzania wolnego czasu przez Vegetę? Jak dla mnie, musiał coś robić, z nudów pewnie jakieś ziemskie łamigłówki w stylu sudoku, na pewno nie krzyżówki, bo tam sporo odnośników do kultury. Może też czytał jakieś wojenne książki albo oglądał wojenne filmy lub te związane z podbojem kosmosu. Napiszcie w komentarzach Wasze refleksje na ten temat.
3. Wake up (ang.) – obudź się.

Komentarze

Facebook bloga

Zwiastun klątwy

Bez ciebie

Trunks

Poczekasz na mnie?

Inne filmiki

Popularne posty z tego bloga

Trzy miesiące myśli (bonus)