Rozdział, w którym zostały ukazane cztery
różne Wigilie w rodzinie Briefsów, zarówno te udane, jak i gorzkie, obrazujące
nadchodzące zmiany w nastoletnim Trunksie i małej Brze. Nie zabraknie też
Wigilii u Sonów. Rozpoczynają się też koszmary Vegety.
Trunks wyszedł na zewnątrz.
Musiał się przewietrzyć. Koledzy nie żałowali alkoholu, a on wypijał tylko
trochę więcej niż reszta. Dopiero tutaj mógł bez świadków opróżnić dodatkową
butelkę. Wciąż wspominał nieudaną konwersację z Gotenem. Dlaczego zawsze ktoś musiał
wtrącać się do jego życia?
Trunks
przeklął cicho.
Czemu
nie potrafił odegnać słów dawnego przyjaciela, które w natrętny sposób
powracały za każdym razem, kiedy już o nich zapominał? Myślałem,
że po tym, co przeżyłeś z ojcem, będziesz zupełnie inny. A co niby
przeżył z ojcem?
Trunks
prychnął z goryczą. Ostatnią taką rozmowę przeprowadził z Gotenem na święta.
Jego myśli bezwiednie powędrowały do tamtych wydarzeń. Nienawidził świąt. To
zawsze był powód do kłótni w domu. Odkąd Bra przyszła na świat, tylko raz
spędzili ten czas w rodzinnej atmosferze.
24
grudnia
Bra
skończyła siedem miesięcy, Trunks ma ponad 11 lat
(Bra i Trunks są z maja)
– Okej, to
podzielmy się opłatkiem – zadecydowała Bulma.
– Po co to
robić? – Vegeta uniósł brew.
– Dla… dla
uczczenia tradycji. Podobno to bardzo miłe doświadczenie. Proszę. – Bulma wręczyła
każdemu po jednym prostokątnym opłatku. Wstała, a wraz z nią pozostali, nie
licząc Bry. – Vegeta, chciałabym życzyć ci więcej… hm… uśmiechu. I żeby twoje
treningi były bardzo owocne. I żebyś jeszcze był taki kochany, jak jesteś… albo
trochę bardziej.
Vegeta
spojrzał sceptycznie na trzymany w ręku opłatek.
– No, a teraz
ty odłamujesz fragment mojego opłatka i składasz mi jakieś życzenia.
– A po co?
– Żebym… no,
żebym się ucieszyła.
– Skąd wiesz,
że tego chcę?
– Ale ja chcę.
– No to co?
– Nie psuj
atmosfery… po prostu złóż mi życzenia.
– Więcej rozumu życzę.
– Dziękuję
bardzo, starczy mi tyle, ile mam. Może coś jeszcze?
– Mniej
idiotycznych zachowań?
– Niby które
były idiotyczne, co?
– Większość.
– Wcale
nieprawda. Chcesz mnie tylko zirytować, ale dziś Wigilia i nie dam się
wyprowadzić z równowagi.
– Czyżby?
– Oj, dobrze…
po prostu idź już do Trunksa. – Bulma machnęła ręką. Za chwilę pewnie
postanowiłby wyjść.
– Więcej czasu
na trening – powiedział Saiyanin.
– Dzięki –
chłopak uśmiechnął się. – I nawzajem.
– Co za
życzenia – skwitowała Bulma. – No ale trudno… takie życie.
***
Bulma
napełniła kieliszki czerwonym winem. Zapachniało intensywnie słodkimi
winogronami. Stół był zastawiony potrawami: rybą w sosie cytrynowo-miętowym,
ryżowymi onigiri z chrupiącą skorupką, krabami zapiekanymi w cieście, smażonymi
ośmiorniczkami, kaczką w ostrym sosie.
– Też mogę? – Trunks
z niewinną miną wskazał ręką na kieliszki.
– To napój dla
dorosłych! – Bulma zmarszczyła brwi, ale Vegeta z kpiącym uśmieszkiem podsunął
synowi alkohol pod nos.
– Masz.
–
Zwariowałeś?! – krzyknęła na męża Bulma, próbując wyrwać Trunksowi kieliszek,
ale było za późno. Chłopak umoczył wargi w winie, wykrzywiając twarz.
– Błeee,
ohyda. – Trunks odstawił wino na stół.
– Jak mogłeś
coś takiego zrobić?! – Bulma posłała Vegecie wściekłe spojrzenie. – On ma jedenaście
lat!
Vegeta
wzruszył ramionami.
– Co za
różnica, w jakim wieku.
– Przez ciebie
nasz syn… Och, coś ty najlepszego zrobił…
– W życiu nie
będę pił takich świństw – przerwał szybko Trunks, wlewając sobie do gardła pół
zawartości soku pomarańczowego.
– Widzisz? –
Vegeta posłał jej triumfujący uśmiech, zabierając kieliszek.
– Dobra, może
i masz trochę racji… – Bulma westchnęła. – Kochanie – powiedziała do syna –
alkohol nie jest dla dzieci. Twój ojciec bardzo niemądrze dał ci do
spróbowania…
–
Jak wy możecie to pić? Przecież wypala gardło.
– Bo to nie
dla dzieci.
– Dobra,
nieważne. – Trunks wzruszył ramionami, a Bulma ze zdziwieniem zauważyła, że był
to gest nie tylko podobny do Vegety, a wręcz taki sam, jakby miała przed sobą
kopię męża. Pokręciła głową.
–
To w końcu Wigilia, pomyślałam sobie…
– Nie
myśl, że ktokolwiek wyrazi zgodę na jeden z twoich idiotycznych pomysłów –
wtrącił szybko Vegeta. Trunks parsknął śmiechem pod nosem.
– Obiecałeś
święta. – Bulma była zdeterminowana.
Pierwszy raz odkąd poznała Vegetę, spędzali razem Wigilię. I chociaż w ich
kraju ten zwyczaj nie istniał od początku, znała go bardzo dobrze z filmów;
wiele rodzin również wprowadziło do swoich domów ten element zachodniej
kultury. Najczęściej polegało to jedynie na przystrajaniu choinki oraz
wręczaniu sobie prezentów. – A ja mam dla ciebie niespodziankę.
– Niby jaką? –
Vegeta patrzył na nią podejrzliwie, jakby nie dowierzał temu, co usłyszał.
– Prezent,
oczywiście. – Bulma posłała mu uśmiech. – A oto i on. – Z torebki przewieszonej
przez krzesło, wyciągnęła kapsułkę, rzucając na podłogę. Kiedy dym zniknął,
duży karton stał już w pobliżu stołu. – Właściwie to dla waszej dwójki –
zwróciła się do Trunksa. – Śmiało, rozpakujcie.
Ale wojownicy
patrzyli na nią niepewnie, nie zamierzając otwierać świątecznego podarunku.
– To nie bomba
– powiedziała z przekąsem Bulma. – Trunks, bądź tak miły i otwórz wreszcie.
– Eee… –
Chłopak zerknął na ojca.
W tym momencie
Bra zapłakała. Bulma rzuciła wojownikom spojrzenie pełne złości, po czym
podeszła do córeczki, mówiąc nad jej łóżeczkiem:
– Ojej, Bra ma
mokrą pieluszkę? – Nie zwracała uwagi na głośny płacz, była przyzwyczajona. –
Już zmieniam, kochanie, nie musisz być taka zła… No, już, już, mamusia zmieni
pieluchę… Zobacz, będziesz mieć teraz taką z żyrafą…
– Tato? –
wyszeptał Trunks, pochylając się nad stołem. – Myślisz, że warto… otworzyć?
– Lepiej od
razu zniszczyć. – Vegeta wyciągnął przed siebie rękę. – Skoro robiła to twoja
matka…
– To może
chociaż sprawdzę? – zapytał szybko Trunks.
Bulma obserwowała ich kątem oka. Odkąd Vegeta powrócił z Zaświatów po wygranej
z Buu, ich relacje uległy pewnej poprawie. Chłopak był bardziej stanowczy i z
większą pewnością siebie prowadził rozmowy.
– Jak chcesz –
mruknął Vegeta.
Bulma podeszła
do nich z Brą na rękach. Dziewczynka ssała już różowy smoczek, co pozwoliło
choć na chwilę dać jej złudzenie, że coś je, jednak nie należało oczekiwać, że
ten sposób wystarczy na więcej niż kilka minut.
– Nakarmię
naszą piękną Brę i za chwilę do was wracam.
***
Kiedy Bulma
wróciła, niosła już zaspaną i najedzoną dziewczynkę. Walcząc z sennością,
malutka Bra rejestrowała kolorowe otoczenie. Ale po chwili już spała na rękach
matki, w bezpiecznym i ciepłym miejscu.
– Bachor
zasnął? – zapytał Vegeta.
– Jak ty o
niej mówisz? – syknęła z oburzeniem Bulma, nie podnosząc jednak głosu, aby nie
obudzić córki. Kołysała ją wciąż na rękach.
– Po imieniu.
– Na ustach Vegety zakwitł drwiący uśmieszek.
– Ma na imię
Bra. – Bulma rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, odkładając dziewczynkę do
dźwiękoszczelnego łóżeczka.
– Nie uznaję
tej śmiesznej nazwy.
– A ty niby
wymyśliłeś Trunksowi lepsze imię? – zakpiła Bulma.
– Zrobiłem to
dla ulepszeń w kapsule. I nie wymyślałem, a powiedziałem pierwsze, co przyszło
mi do głowy.
– Nie słuchaj
go, Trunks – wtrąciła Bulma, siadając i dolewając wina do kieliszka. Nie
karmiła piersią, mleko podawała Brze z butelki. – Rozmyślał nad tym godzinami,
nie mogąc wybrać nic odpowiedniego…
– Twoja matka
ma zaniki pamięci.
– Sam masz… –
Bulma nagle urwała. Przypomniała sobie o postanowieniu z rana: tylko
bez kłótni. Z trudem powstrzymała kolejną zgryźliwą uwagę,
zmieniając temat. – Co myślicie o prezencie ode mnie?
– Może być –
powiedział obojętnie Vegeta, ale ona wiedziała, że jest zadowolony.
– Super, mamo!
– pochwalił za to Trunks. – Świetne te komplety ubrań, są zrobione z materiału
wchłaniającego energię wojownika, nie?
– Tak jak
ostatnio mówiłam. – Wypięła dumnie pierś. – A teraz jeszcze prezent dla mnie od
was – dodała swobodnie.
Vegeta nie
zareagował. Trunks się zmieszał.
– Em… No… My
nic nie mamy.
– To będzie
wycieczka – kontynuowała niezrażona Bulma. – Polecimy samolotem obejrzeć zorzę
polarną. Zawsze chciałam zobaczyć… I nigdy nie było okazji.
Zapadło
milczenie. Spojrzenia Saiyanina i Ziemianki skrzyżowały się.
– Później
wracamy do treningu – zaznaczył Vegeta z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Jak tam
chcecie. A teraz idziemy.
Kiedy wszyscy
pospiesznie ubrali zimowe stroje, Bra została umieszczona w nosidełku. Wyszli
na dwór, znacząc śladami drogę do statku wyrzuconego z kapsułki. Vegeta miał na
sobie rozpiętą kurtkę, nie zamierzał ubierać czapki czy szalika, lecz Bulma
zmusiła do tego Trunksa, chociaż próbował wytłumaczyć jej, że to tylko kilka
kroków.
Wsiedli do
samolotu, odlatując i pozostawiając dom daleko w tyle.
Krajobrazy
migały za szybami, ale Trunks podjął z Vegetą temat zjawisk atmosferycznych na
planecie Vegeta. Rozprawiali o tym całą drogę, wymieniając się spostrzeżeniami
na temat Ziemi oraz dawnego świata Saiyan. Bulma czasami o coś pytała,
niespiesznie prowadząc pojazd.
24
grudnia
Bra
ma ponad 1,5 roku, a Trunks ponad 12 lat
Zimowy poranek
powitał Capsule Corporation wirującymi płatkami śniegu tańczącymi na wietrze.
Tego dnia nadeszła w końcu zima. Wcześniej padał tylko deszcz, a teraz
prawdziwy mróz zawitał do Zachodniej Stolicy.
Bulma owinęła
się szczelniej szlafrokiem. Puchowy materiał był bardzo przyjemny dla ciała.
Podeszła do ściany i ustawiła wyższą temperaturę na cały dom. Zerknęła na puste
łóżko. Ziewając, wyszła z pokoju, nie patrząc nawet na miniaturowy ekran, w
którym widać było śpiącą Brę. Niedawno rozpoczęli naukę usamodzielniania
dziewczynki; od tygodnia spała w swoim pokoju, co noc urządzając głośne
histerie. Bulma musiała siedzieć przy niej, dopóki mała nie zasnęła, a w nocy i
tak budziła się dwa-trzy razy. Wszystko to rejestrował ekran ułożony na szafce
nocnej.
Vegeta chodził
wściekły. Miał dość „ryczącego bachora” i większość nocy spędzał na treningach,
odsypiając w dzień. Tym razem nie wrócił do sypialni. Bulma znała powód jego
nieobecności. Kilka dni temu pokłócili się w sprawie świąt.
***
Trunks włączył
siostrze obiecaną bajkę. Siedzieli w salonie, wyjadając łyżkami miąższ z kiwago
– owocu przypominającego skrzyżowanie kiwi z bananem i ogórkiem. Spokój
przerwały krzyki rodziców dobiegające z kuchni. Po chwili matka wrzeszczała już
tak głośno, że Trunks bez słowa zabrał przestraszoną Brę na korytarz,
wychwytując strzępki wymiany zdań rodziców.
– … Bra musi
poznać Mikołaja!
– Po moim
trupie.
– Vegeta, zrób
to dla córki!
– Lepiej
trzymaj z dala ode mnie tego bachora, bo nie ręczę za siebie!
– Przestań tak
o niej mówić!
– Nie można
spać w nocy, bo ciągle wyje!
– Mami… Mami…
– Powtarzała z przejęciem Bra, kiedy Trunks ubierał jej buty, a ona machała nogą,
próbując strącić zimowe obuwie.
– Spokojnie… Już
spokojnie. – Pogłaskał ją delikatnie po włosach. – No, chodź tu, wymoczku. –
Przytulił siostrę w dość nieporadny sposób, słysząc wciąż podniesione głosy
rodziców.
– Mami? – Bra
zrobiła niepewną minę. Z oczu zaczęły wypływać łzy.
– O nie… nie,
nie, nie, Bra, słuchaj… Idziemy na spacer, wiesz? Będzie latanie…
Dziewczynka
pociągnęła nosem.
– Lubisz
latanie, co nie? To szybko ubieramy kurtkę. – Sięgnął po puchowy, ocieplany
kombinezon, później niedbale założył czapkę, zignorował leżące na szafce
rękawiczki, sam zarzucił swój czarny płaszcz na ramiona i wyszedł z siostrą na
dwór. Mroźny wiatr owiał im twarze, ale Bra nie zwracała na to uwagi. Widząc
śnieg oświetlony mocnymi lampami, pobiegła przed siebie, wyciągając do przodu
ręce. Po chwili już klęczała, z zachwytem łapiąc puch w dłonie. Wokoło wirowały
płatki śniegu, błyszczące w sztucznym, niebieskawym świetle.
– Ooo! –
mówiła wesoło. – Took, Took, ooo!
Trunks
podszedł do niej, kręcąc głową po usłyszeniu swojego imienia. Nie potrafiła
wymawiać go w całości, więc używała skróconej wersji – „Took”.
– Już pewnie
nic nie pamiętasz, co? – Ukucnął przy dziewczynce, patrząc na rozradowaną
buzię, zaróżowioną od mrozu. – To nawet lepiej.
– Took, oo! –
Bra złapała garść śniegu, ze zdziwieniem obserwując jak biały puch rozpływa się
w ciepłej dłoni. – Oj! – Patrzyła na rękę z niedowierzaniem. Po chwili znowu
powtórzyła eksperyment. I jeszcze raz. – Iiii… iii…
Skrzywiona Bra
machała malutką dłonią, a Trunks zrozumiał, co znaczyło to „iii”.
– Było nie
brać śniegu – mruknął, zerkając na drzwi wejściowe. Nie wiedział, czy wracanie
po rękawiczki było dobrym pomysłem. – Daj, ogrzeję ci. – Chwycił drobne dłonie
dziewczynki w swoje, a ona posłała mu szeroki uśmiech.
– Took, Took.
– I pokiwała głową z zadowoleniem.
– Ale z ciebie
krasnal. Nie ma nic fajnego w tym, że muszę cię niańczyć.
– Nie ma, nie
ma – powtórzyła Bra niczym echo, pełna samozadowolenia.
– Nie mam
wyboru, wiesz? – Westchnął cicho, biorąc Brę na ręce i lecąc z nią w górę, a
ona piszczała z radości, bez strachu obserwując coraz mniejszy budynek.
Kiedy wrócili
do domu, było cicho. Matka bez entuzjazmu podziękowała za opiekę nad Brą.
– Twój ojciec
tylko wszystko psuje – wyszeptała mu do ucha tak, aby Bra nie dosłyszała. – Vegeta
– skrzywiła się – świąt nie będzie.
Trunks nie
wiedział, co odpowiedzieć, więc tylko wzruszył ramionami, idąc do swojego
pokoju. Nagle poczuł dobrze znaną KI, będącą coraz bliżej. Otworzył balkon,
wiedziony instynktem. Zimne powietrze wleciało do środka, a on sięgnął po
sweter leżący na oparciu krzesła. Po chwili ujrzał czarną czuprynę Gotena
odznaczającą się na szarobiałym niebie.
– Cześć. – Goten
opadł miękko na balkon. Nie nosił czapki, uniemożliwiała mu to nietypowa
fryzura. – Jak święta? – Wyszczerzył zęby. – Był u ciebie Mikołaj?
– Taa. – Trunks
wskazał na prezenty niedbale rzucone pod ścianę. Od dawna wiedział, że matka je
kupowała i szykowała, a dziś nie było nawet czasu na rozpakowanie. Zresztą, nie
miał na to ochoty.
– Nie
otworzyłeś? – Goten rozszerzył oczy ze zdumienia. – Czemu?
– Jak chcesz,
to sobie coś wybierz. – Wzruszył ramionami. – Tylko właź do środka, bo trochę
wieje.
– Ale… – Goten
w powietrzu zdjął buty, zostawiając je na balkonie. Wleciał do pokoju. – Ja
miałem po ciebie przylecieć na święta. Moja mama w tym roku organizuje…
– No co ty? –
Trunks uniósł brwi. Chi-Chi nigdy nie była zwolenniczką świąt
„zagraniczniaków”, jak je określała. Uznawała to jedynie za naciąganie
porządnych ludzi. Kręciła z niesmakiem głową widząc plakaty ze Świętym
Mikołajem, nigdy nie kupiła choinki, a prezenty wręczała zawsze w dniu urodzin
oraz na tradycyjne święta.
– Tak, mama
Giny Minekury ozdobiła swój dom lampkami… I mają też choinkę – powiedział Goten.
– Mama trochę… No, rozmawiały i uznały, że trzeba iść z duchem czasu. A mój
tata dostał pieniądze za uratowanie takiego jednego ważnego gościa.
– To nieźle. –
Trunks był zdziwiony tą nagłą przemianą u Sonów, ale chętnie poleciał z
Gotenem, nie wracając już do domu. Chi-Chi z radością go ugościła, a matka
wyraziła na to telefoniczną zgodę.
Te święta były
zupełnie inne od poprzednich. Nieporadny Goku stale musiał wysłuchiwać narzekań
Chi-Chi, nie zamierzał jednak odpowiedzieć jej niczego zgryźliwego. Wciąż
powtarzał tylko „Oj, Chi-Chi” albo „Masz rację”, a kiedy przed domem
wypatrywali pierwszej gwiazdki, bez słowa porwał ją w ramiona i poleciał w
górę. Później przyznał, że chciał jej pokazać gwiazdy z jak najbliższej
perspektywy.
Gohan z Videl
bez ustanku rozmawiali z Pan, zachwycając się każdym słowem, jakie
wypowiedziała, i każdym gestem, jaki uczyniła. Gohan sporo opowiadał o uczelni,
dla której pracował. Videl przyznała, że zaczyna projektować w domu kobiece
ubrania, zaczynając nawiązywać kontakty z projektantami mody. Poszła nawet na
tygodniowy kurs. Goten z Trunksem wciąż dyskutowali na temat technik
walki, a później Trunks opowiedział Sonom o zwyczaju dzielenia opłatkiem.
– Och, Minekura pewnie o tym nie wie. – W oczach Chi-Chi ujrzeli błysk triumfu.
– Musimy dokonać tej tradycji! – zarządziła. Kiedy Trunks przyleciał z
opłatkiem, zabranym z własnego kredensu w domu, rozpoczęli ceremoniał.
Trunks przypomniał
sobie, jak ojciec życzył mu więcej treningu, jak ich oczy spotkały się w niemym
porozumieniu. Poczuł w sercu bolesny ucisk. Tak bardzo chciał, żeby jego tata
tu był!
24 grudnia
Bra ma ponad 2,5 roku, wiek Trunksa to ponad 13 lat
Nadeszły
kolejne święta.
Trunks siedział
właśnie na kanapie w salonie, jedząc popcorn i zaczynając oglądać film o
„Harrym Potterze” – zawsze puszczali to na święta. Wyczuł dobrze znane KI, więc
odwrócił głowę w bok, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu.
– Tlonki? – Bra
spojrzała na niego z niewinną miną.
– Dobra, polatamy.
– Poczochrał jej włosy, wiedząc doskonale, o co przyszła zapytać.
– Jupi! Jupi!
– Bra podskoczyła tak wysoko, że prawie uderzyła głową w sufit. – Kosiaam cie,
Tlonki! – Przytuliła go bardzo mocno, a głośny śmiech rozbrzmiał w salonie,
zagłuszając krzyki kuzyna Harry’ego w zoo.
W tym momencie
na schodach rozległy się kroki, a przez otwarte drzwi zobaczyli ojca
wchodzącego do kuchni.
– Tatusiu! –
zawołała Bra. – Polataś z nami? – Wbiegła do kuchni, a jej krótkie włosy
rozwiał pęd powietrza. – To taaaaka ziabawa!
– Nie sądzę. –
Ojciec nawet na nią nie spojrzał. Ustawił robota na zrobienie jajecznicy i
usiadł przy stole. Zaczął rozwiązywać sudoku.
– Tatusiu,
pracujeś wcioraj w sondzie?2 – Oczy Bry zrobiły się okrągłe.
– Nie wymyślaj
głupot – zbeształ ją ojciec, nie podnosząc głowy znad sudoku.3 – A
ty ją zabierz, bo mi przeszkadza – dodał tym samym chłodnym tonem do Trunksa,
stojącego na korytarzu.
– Tatuś
pociebuje śpokóju – oświadczyła Bra poważnym tonem. Popatrzyła na brata
mającego niepewną minę i wyjaśniła mu, jakby nie rozumiał: – Planuje kogo
wliozi na klaty.
Trunks
zamaskował śmiech kaszlem.
– Chodź, Bra, nie
będziemy przeszkadzać tacie… Później mu powiesz, gdzie lataliśmy. Ulepimy też
bałwana, weźmiemy to wiadro, tam są potrzebne rzeczy.
***
– Jest pani
pewna?
– Jak
najbardziej, mąż ma dużo pracy, rozumie pani… Ja zresztą też pełno zleceń –
dodała szybko Bulma, nie chcąc usłyszeć pytania, które i tak zostało zadane.
– A pani mąż w
jakim zawodzie pracuje?
– Och, pomaga
mi w zleceniach – powiedziała niedbałym tonem. – Wszelkie zamówienia na
materiały, takie organizacyjne sprawy.
Po krótkiej
rozmowie Bulma rozłączyła się, wzdychając ciężko. Był 24 grudnia, dochodziła
dziesiąta. Do wczoraj miała dać znać, czy razem z mężem i córką przyjadą na
Wigilię organizowaną przez Żłobek Promyczek. Po awanturze z Vegetą zupełnie o
tym zapomniała i nie odbierała telefonów, więc musiała dziś oddzwonić. Nie
chciała iść z Brą sama, dziewczynka pewnie pytałaby, dlaczego każdy oprócz niej
przyszedł z tatą. W Promyczku obchodzono najpopularniejsze święta ze wszystkich
kultur. Dzieci mogły poznawać ciekawe religie w formie zabawy i spotkań dla
uczczenia różnych tradycji.
Zeszła do
kuchni, zerkając na niedomknięte drzwi od salonu. Przez okno widziała syna
latającego z Brą po ogrodzie. Zbierali śnieg. Uformowali trzy duże kule, w
które jej córeczka, trzymana wysoko przez syna, wkładała czarne kamyki
imitujące guziki.
Potrafi
być taki opiekuńczy – przemknęło jej przez myśl. – Dlaczego
Vegeta też nie może…?
Oderwała wzrok
od bałwana lepionego przez dzieci. Miał już nos z marchewki. Musiała
porozmawiać z mężem.
– Co robisz? –
Bulma nie zamierzała się witać. Kiedy rano wstała, jego już nie było. Po
ostatniej aferze nie miała nastroju na czułości.
– Nie widać? –
burknął, nie podnosząc wzroku.
– Wiesz, że
dziś Wigilia.
– Powtarzałaś
to wczoraj sto razy… Jakby mógł mnie obchodzić ten ziemski zwyczaj.
– Dwa lata
temu jakoś cię obchodził – zauważyła spokojnie Bulma. Nie chciała kolejnej
kłótni.
– Nie
przypominam sobie. – Na twarzy Vegety zakwitł ironiczny uśmieszek. Z wielkim
trudem Bulma powstrzymała się od wyrwania mu sudoku i porwania kartek na
strzępy. Zamiast tego usiadła obok. Pochyliła lekko głowę, próbując spojrzeć mu
w oczy. Nie zareagował, ale poznała po minie, że zaczął odczuwać wahanie.
– To tylko
jeden dzień – wyszeptała. – Czy nie dla takich dni poświęciłeś życie w walce z
Buu? Dla spokojnych, pełnych ciepła dni w gronie rodziny?
Zmrużył oczy.
– Nie próbuj…
– zaczął, ale od razu przerwał. W korytarzu rozbrzmiały głosy. Trunks z Brą
wrócili. – Idę trenować, zanim przyjdą tu bachory.
– Vegeta… –
Spojrzała na niego błagalnie. Ale on już wyszedł. W drzwiach zderzył się z Brą,
która nie miała jeszcze zdjętej kurtki ani butów.
– Tatusiu! –
zapiszczała. – Bałanek zlobiony! Jak w bajce pocitanej tatusia!
– Nie czytałem
ci żadnej bajki – oznajmił dobitnie Vegeta, omijając dziewczynkę. Wyszedł z
domu bez ubierania kurtki. Bulma wiedziała, że poszedł do kapsuły.
– Taką o
bałanku! – zawołała za nim Bra, a jej oczy w miarę oddalania się Vegety,
przygasały. Uśmiech zniknął z twarzy. – Taką… – dodała smutno.
– Kochanie,
tata jest chory. – Bulma ukucnęła przy córce, rozpinając jej kurtkę. – To taka
choroba z zanikiem pamięci. Musi jechać do szpitala na leczenie.
Trunks
parsknął śmiechem, ale Bulma zgromiła go wzrokiem.
– Co śmieśne?
– zapytała poważnie Bra, naśladując swoją mamę. Usiadła na stołku, ściągając
buty przy pomocy Bulmy. – Tatuś jest choly i nie pamita bajek… Nu, nu naśmiać
słabszego – dodała karcącym tonem ze zmarszczonym czołem.
– Lepiej niech
Bra mu tego nie mówi – powiedział Trunks do matki, ignorując siostrę. Już
widział przed oczami kolejną awanturę, jeśli ojciec usłyszy, że jest słaby i ma
zaniki pamięci.
– Och, po
prostu… – Bulma poczuła, że traci cierpliwość. Na każdym kroku musiała uważać,
aby nie urazić męża czy córki. Miała serdecznie dość wiecznego przekonywania,
kłótni, tęsknych spojrzeń Bry na ojca i udawania Vegety na ekranie tableta.
Podszywanie się pod niego wymagało dużo sprytu i wysiłku. – My wyjeżdżamy.
– Co? – Trunks
uniósł brwi, zaskoczony.
– Niech twój
ojciec… – urwała, przypominając sobie o córce. – Niech twój ojciec się wyleczy,
a do tego czasu my lecimy na Hawaje.
– Eee… –
wydukał Trunks.
– Super!
Mamusia umie lataś? – podchwyciła uradowana Bra.
– Polecimy
samolotem, kochanie. I zobaczysz delfiny, podwodne ryby, rafy koralowe…
– Ooo! –
Dziewczynka aż zaklaskała.
– Mamo, jesteś
pewna…?
– Oczywiście,
że tak! Spakuj swoje rzeczy i spotkamy się na dole, dobrze?
– No… Ale
wiesz, ja obiecałem Gotenowi, że do niego przyjdę – odparł Trunks.
– Tloonki! – Bra
chwyciła go za materiał spodni na wysokości kolan, tarmosząc i patrząc z dołu
swoimi dużymi oczami. – Tlonki, musisz jechać!
– Nie mogę,
bo… No wiesz, trzeba odwiedzać tatę w szpitalu. Przecież nie zostawię go
samego, nie? No, muszę lecieć do Gotena. – Poczochrał Brę po włosach i rzucił Bulmie
przepraszające spojrzenie. – Miłego wyjazdu i do zobaczenia.
***
Tego dnia
Vegeta intensywnie ćwiczył w kapsule, przeklinając idiotyczne pomysły Bulmy.
Czy ona zawsze musiała namawiać go do tej cholernej Wigilii? Okropna choinka z
sypiącymi się igłami, tandetne ozdoby, świecidełka na oknach jego kapsuły
treningowej (ile razy ich nie ściągał, ona zawsze przyczepiała nowe!) i na
dodatek renifery wyskakujące zza rogu, jeżdżące po panelach i śpiewające
kolędy. To było zbyt wiele jak na Saiyanina.
Wiedział, że
Wigilia to ukoronowanie tych kiczowatych świąt. Opłatek dzielony jak u
pozbawionych rozumu, sztuczne życzenia, prezenty dla Bry, a do tego kwestia
świętego Mikołaja, który miał ich odwiedzić. Rok temu obcy facet przyszedł do
ich domu, a Vegeta tylko zaciskał zęby w kapsule. Tym razem też czuł złość.
Owszem, może i wyraziłby zgodę na wspólne siedzenie przy stole, gdyby to nie
dotyczyło czegoś tak tandetnego. Przecież Bulma nie znała tych świąt,
pooglądała trochę telewizji, poczytała coś i poplotkowała z sąsiadkami, a
później nagle zaczęła wariować na tym punkcie.
Vegeta nie miał
zamiaru brać udziału w tym żałosnym przedstawieniu. Przerwał
trening i wypił kilka butelek wody. Otarł pot wierzchem dłoni.
***
Trunks
poleciał do Gotena. W towarzystwie Sonów mógł oderwać myśli od matki z siostrą
lecących na Hawaje, a także od ojca, trenującego samotnie w kapsule. Właśnie
rozmawiał z przyjacielem o nowej grze, którą dostał od Maxa.
– I są takie
świetne ruiny, skąd możesz strzelać… Nikt cię wtedy nie widzi…
Chi-Chi
opowiadała Videl o przepisie na sałatkę, a Gohan rozmawiał przez telefon z
kolegą po fachu i składał mu życzenia świąteczne, bo Son opowiedział mu, że oni
od dwóch lat też obchodzą coś na kształt Wigilii.
– Może ja
polecę porozmawiać z Vegetą? – zapytał nagle Goku, a wszyscy zamilkli.
– A po co? –
zapytała od razu Chi-Chi. – Znowu chcesz z kimś powalczyć? – Przybrała surowy
wyraz twarzy.
Trunks patrzył
na Sona z szeroko otwartymi oczami.
– No wiesz,
Chi-Chi… On tak sam siedzi w domu… Eee… Tego, pomyślałem, że jak wigilujemy
sobie tutaj, to można go też zaprosić.
– Nie
przyjdzie – powiedział głośno Trunks. – Nie ma co tam lecieć.
– No widzisz.
– Chi-Chi uśmiechnęła się triumfalnie. – Nigdzie nie lecisz.
– Ech… no
dobra. – Goku jakby trochę oklapł na krześle; widocznie miał nadzieję na
świąteczną walkę w ramach prezentu. – A może wy się scalicie i powalczymy? –
dodał nagle, patrząc na Trunksa i Gotena.
– Są ŚWIĘTA! –
wrzasnęła Chi-Chi w momencie, kiedy Gohan skończył rozmawiać przez telefon. –
Żadnych walk! Wybijcie to sobie z głowy!
– Święta to
taka nuuuuuuda. – Goku ziewnął, nie zakrywając ust dłonią. – Chyba pójdę sobie
pospać.
Trunks z
Gotenem parsknęli śmiechem. Videl lekko się uśmiechnęła. Pan spojrzała na nich
znad sterty prezentów, które wciąż przeglądała.
– Dziadku, to
nie pora na spanie! – zawołała. – Jesteś duży i musisz wytrzymać.
– Dokładnie –
burknęła Chi-Chi. – Możesz spędzić trochę czasu z Pan, w tym przedziale
wiekowym się nie zanudzisz – dodała, a wszyscy parsknęli śmiechem. Trunks nie
miał pojęcia, że matka Gotena potrafiła tak dobrze żartować.
Trunks
obserwował, jak Goku podchodzi do wnuczki z szerokim uśmiechem. Przypomniał
sobie Brę i jej bezskuteczne próby zabawy z ojcem. Skarcił się w myślach za
wspominanie tego. Ale poczuł, jak na dno brzucha opada mu coś zimnego i
ciężkiego. Chciał, żeby jego tata z takim samym zapałem siadał obok niego i
Bry. Chciał, żeby tata pokazał mu, jak bardzo go kocha. Bo czasami Trunks już w
to nie wierzył.
24 grudnia
Bra ma ponad 3 lata, wiek Trunksa to ponad 14 lat
x2
Vegeta
otworzył oczy i ujrzał nad sobą intensywnie niebieskie tęczówki. Usiadł
gwałtownie na łóżku, odwracając od razu głowę w stronę Bulmy, ale ona spała,
trzymając ręką poduszkę.
– Cześć,
tatusiu – przywitała go Bra z uśmiechem. Odkąd wytłumaczył jej na czym polegało
kontrolowanie mocy i wręczył piękny prezent na urodziny (przerobione zdjęcie,
które oczywiście zrobiła Bulma), uwielbiała go najbardziej na świecie, jak sama zapewniała. Co
jakiś czas przychodziła rankiem do sypialni, czekając, aż wstanie. Vegeta
zazwyczaj zamykał drzwi na klucz, jednak Bulma musiała je w nocy otwierać.
– Co tu
robisz?
– Potrenujemy?
– zapytała Bra z nadzieją w głosie. I chociaż powtarzał jej, że sztuki walki
nie są dla tak małych dzieci, ona uparcie twierdziła, że już jest duża. –
Urosłam – dodała z dumą.
Vegeta tylko
prychnął pod nosem, potrząsając Bulmą, która zamruczała przez sen.
– Mamusiu,
pobudka! Łejkaaaap!4 – krzyknęła głośno Bra.
Saiyanin
uśmiechnął się pod nosem, kiedy Bulma podskoczyła, siadając gwałtownie, wyrwana
z głębokiego snu. Rozczochrana i senna, spojrzała na córkę i gestem przywołała
do siebie.
– Hej, skarbie
– powiedziała, gdy mała wskoczyła na łóżko. – Co tak wcześnie?
– Nie spałam i
nudy mnie dopadły. Kiedy prezenty od Mikołaja? – dodała szybko. Od miesiąca
mówiła o świętach, które w przedszkolu polegały głównie na rozdawaniu prezentów
i śpiewaniu piosenek. Dzieci ozdabiały papierowe choinki, przystrajały te żywe
stojące w salach, a także słuchały opowieści o Mikołaju, reniferach i
zaczarowanych saniach.
– Dopiero
wieczorem.
– A kiedy to?
– Jak niebo
będzie czarne.
– To długo!
Buuu…
Vegeta nie
zamierzał słuchać niczego więcej. Planował odlecieć na jakieś pustkowie, żeby
potrenować w spokoju. Wstał, podchodząc do szafy, żeby wyjąć ubrania
treningowe. Potrzebował szybkiego prysznica, śniadania i większych zapasów
jedzenia.
– Tatusiu, a
ty byłeś grzeczny?
Oczywiście
przylepa-Bra musiała do niego przybiec. Stała obok patrząc wyczekująco. Nie
wiedział, co powinien odpowiedzieć na tak dziwaczne pytanie, więc tylko
zmierzył ją krótkim spojrzeniem i sięgnął po strój do treningu.
– A czemu nie
byłeś? – pytała dalej Bra, uznając milczenie za odpowiedź przeczącą. – Mikołaj
przyniesie ci rózgę?
– Raczej tobie
przyniesie, jak będziesz zadawać tak idiotyczne pytania.
– Nie, mi nie
przyniesie! – odparowała Bra z zadziwiającą mocą. – Byłam grzeczna nawet tyle
lat! – I pokazała obie ręce. – Dziesięć, widzisz?
– Nawet tylu
nie masz – zadrwił Vegeta. Musiał przyznać, że ta smarkula potrafiła go czasem
rozbawić, a patrzenie, jak się denerwowała, sprawiało poniekąd przyjemność.
– Mam tyle! –
Z niecierpliwością odgięła trzy palce. – A tyle – pokazała obie ręce – byłam
grzeczna. Tatuś ma zero mózgu – dodała z rezygnacją.
– Bra! – Bulma
usiadła na skraju łóżka. Przetarła już zaspane oczy, narzuciła na siebie
szlafrok i obserwowała wymianę zdań ojca z trzyletnią córką. – Jak ty mówisz?
Kto nauczył cię takich słów?
– Mino tak
mówi – odparła naburmuszona Bra. – A tatuś kłamie, nie ma dla mnie rózg.
Vegeta
poczochrał włosy córki.
– Dostaniesz
prezenty – powiedział, idąc do łazienki, aby po chwili zniknąć za mahoniowymi
drzwiami.
***
Trunks zleciał
na dół, nie zamierzając używać do tego schodów. Drzwi do kuchni były uchylone.
Wylądował bezszelestnie, wyciągając przed siebie rękę, aby je popchnąć. I wtedy
usłyszał swoje imię. Zastygł w bezruchu, wyciszając KI. Ale to było
niepotrzebne. Głos należał do matki, która rozmawiała przez telefon.
– … Trunksa.
Wiesz, byłoby fajnie, naprawdę, choć tyle już dla mnie zrobiłaś… – Zapadła
chwilowa cisza, najwidoczniej matka słuchała, co mówi osoba po drugiej stronie.
– Nie, chodzi o to, że… Och, po prostu Vegeta nigdy nie wyrazi zgody na wspólne
święta, wiedząc, że będzie Trunks, a mi zależy, żeby Bra mogła choć raz…
Matka znowu
przestała mówić. Czasami tylko przytakiwała cicho.
– Raz się
udało, ale Bra była malutka, nie pamięta… Nie, Chi-Chi, to tak nie działa,
naprawdę. – Westchnęła. – Dobra. Dobra. A wy wszyscy będziecie u Herculesa?
Aha. Tylko niech Goten namówi Trunksa, okej?
Zapanowała
dłuższa cisza, a później matka pożegnała się i rozłączyła.
Trunks w
pierwszej chwili zamierzał wejść do kuchni, ale zmienił zdanie. Matka mogłaby
intuicyjnie wyczuć, że podsłuchiwał. Zawrócił do swojego pokoju. Kiedy był już
u góry, na korytarz wystrzeliła zadowolona Bra.
– Cześć,
Tronki! – zawołała radośnie.
– Cześć –
mruknął obojętnie Trunks, idąc do swojego pokoju. Usiadł na łóżku, bezwiednie
biorąc do ręki telefon, jakby czekając na połączenie od Gotena. Wiedział, że mu
odmówi. Miał też już pomysł, jak zorganizować cudowne, świąteczne kłamstwo.
Skoro rodzina Son szła do ojca Videl, a Goten szalał za swoją pierwszą
dziewczyną, Kaniko, Trunks postanowił podać mu idealną wymówkę.
Pół godziny
później tłumaczył Gotenowi, co ma robić.
– Powiedz
matce, że nie jestem przyzwyczajony do wielkich przyjęć i chcemy pobyć we
dwoje, a sam pójdziesz do Kaniko. – Doskonale wiedział, że rodzina Kaniko nie
urządzała świąt.
– No a… ty?
– Coś wymyślę.
– Wiesz, może
być fajnie u Gohana i…
– A nie wolisz
iść do swojej laski?
– Tak, tylko…
tylko że…
– No co?
– To będzie
kłamstwo.
– I co z tego?
Twoja matka chyba zrozumie, jak wciśniesz jej kit, że mój ojciec… No sam wiesz,
co tam powiedzieć. Ona nie wyda mnie mojej matce, a ty pobaraszkujesz z Kaniko.
– My nie… To…
Trunks nie
widział miny Gotena, ale mógłby przysiąc, że chłopak się zarumienił.
– To jak?
– Z-zgoda.
– No to spoko,
na razie. – Trunks nacisnął czerwoną słuchawkę. Wigilię miał z głowy. Legł na
łóżku, gapiąc się bez celu w sufit. Chwilę później wykonał telefon do Maxa.
Tamtego wieczoru zażył pierwszy raz esctasy, a zdanie „Vegeta nigdy nie wyrazi
zgody na wspólne święta, wiedząc, że będzie Trunks”, na długi czas wyleciało mu
z głowy.
***
– Mamusiu… –
zaczęła Bra ze smutną miną. Siedziały w salonie przy stole udekorowanym złotymi
gwiazdkami. Świąteczne potrawy już dawno wystygły. Panowała ponura cisza.
– Mogłam to
przewidzieć – mruknęła Bulma, nie odrywając wzroku od wzorów na białym obrusie.
Kiedy Trunks odleciał do Sonów, razem z Brą ozdobiły pierniczki, które wczoraj
piekły. Zwykle Bulma niczego sama nie robiła, ale to zajęcie sprawiało córce
dużo frajdy, więc nie mogła jej tego odmówić. Naopowiadała o tym, jakie cudowne
święta spędzą z tatusiem, a później obie ubrały się w odświętne sukienki,
czekając na przyjście Vegety. Ale on nie wrócił z treningu. Po pewnym czasie
Bra zaczęła pytać, a kiedy Bulma wyszła do ogrodu, zauważyła brak kapsuły. Już
wiedziała, co to oznacza.
Siedziały
jeszcze chwilę przy stole, oczekując cudu. Nie nastąpił.
***
Vegeta
trenował w kapsule ustawionej na jednej z łąk pokrytych delikatnym szronem.
Kolejny unik przed pociskiem odbitym przez sztucznego robota nie wyszedł mu tak
dobrze, jak powinien, i niebieska kula musnęła mu drugie ramię, rozbijając się
o podłogę. Głośny huk wypełnił pomieszczenie.
– Kurwa. –
Vegeta podszedł do pulpitu, wyłączając przyciąganie. Zerknął mimowolnie na
zegarek. Dochodziła siedemnasta. Bulma na pewno czekała na niego razem z Brą i
Trunksem. Nie potrafił uśmiechnąć się ironicznie na myśl, że tym razem on był
górą podczas tego głupiego święta. Wypił kilka łyków wody, a później sięgnął do
szafki na kod. Wystukał go z pośpiechem, wyciągając stamtąd whisky. Wypił
butelkę duszkiem.
Za oknem padał
śnieg. Drobne płatki tańczyły na wietrze.
Bulma na pewno
była wściekła. A Bra pewnie płakała. Trunks musiał je jakoś pocieszać. Może
udawał Mikołaja.
Vegeta
otworzył kolejną butelkę. Chciał polecieć do domu, ale nie potrafił tego
zrobić. Musiałby przyznać się do błędu, pokazać, że przegrał, a tego nie
znosił. Zaklął głośno kolejny raz. Nienawidził świąt, ale gdyby mógł cofnąć
czas, nie wyszedłby tego dnia z domu.
24 grudnia
Bra ma ponad 4 lata, wiek Trunksa to ponad 15 lat
(to ostatnia Wigilia przed obecną akcją z opowiadania)
Vegeta
przekręcił się na bok, otwierając oczy. W sypialni było jasno, poranne
promienie słońca wpadały przez szybę do środka, oświetlając duże łóżko i leżące
na nim dwie osoby. Bulma spała, oddychając równo i zaciskając dłoń na rogu
poszewki od kołdry. Vegeta usiadł, a jego wzrok mimowolnie powędrował do
kalendarza wiszącego na ścianie. Tak, był dwudziesty czwarty grudnia. Wczoraj
wyraził zgodę na spędzenie wspólnej Wigilii.
Bulma długi
czas go namawiała, chodząc z wiecznie zadowoloną Brą opowiadającą o tym, jak
razem z tatą udekorują choinkę na przybycie Mikołaja. Próbował to ignorować,
jednak tym razem nie chciał uciekać na pustkowie, aby potrenować.
Spojrzał na
śpiącą Bulmę, która mruczała coś pod nosem. Nachylił się nad nią i niepewnie
odgarnął niesforny kosmyk zakrywający prawe oko żony. Ostatnio znowu miała
dłuższe włosy, sięgające do ramion, tak jak w momencie, kiedy ją poznał.
To było na
Namek, gdy szukała Smoczych Kul z innymi Ziemianami. Od tych wydarzeń minęło
sporo lat. Nigdy by nie pomyślał, że kiedykolwiek nadejdzie moment, gdy zrobi
coś tak absurdalnego. Zamierzał wstać, kiedy oczy leżącej kobiety otworzyły
się, a ona posłała mu – trochę rozespany, ale mimo to bardzo radosny – uśmiech.
– Pospałeś? –
zapytała, tłumiąc ziewnięcie.
– Kilka
godzin. – Wzruszył ramionami. – U ciebie chyba ze dwanaście – dodał z lekko
kpiącym uśmieszkiem. – Ziemianie są mało wytrzymali.
– Piękne osoby
potrzebują więcej snu – mruknęła Bulma, też siadając i obejmując kolana rękami.
Mrużyła wciąż oczy, nieprzyzwyczajona do mocnego słońca. – Ale ładny dzień –
dodała. – Będzie można wyjść na dwór.
– Po co?
– Ulepić bałwana,
a co myślałeś?
– Nie ma
śniegu – zauważył z ironią i wyraźnym zadowoleniem.
– Skąd wiesz?
– zapytała podejrzliwie Bulma, jakby uważając, że to on w jakiś sposób
spowodował roztopienie śniegu w Zachodniej Stolicy.
– To było moje
życzenie: żadnego głupiego śniegu. – Z jego twarzy nie znikał kpiący uśmieszek.
Tak naprawdę Vegeta spojrzał wcześniej na przyrząd wskazujący temperaturę w domu i na
dworze, a pięć stopni na plusie na pewno nie sprzyjało utrzymaniu śniegu.
– No wiesz co,
jak możesz…
– Mogę
wszystko. – Przybliżył się do niej, a ich oczy były teraz na tym samym
poziomie.
– Wszystko? –
Bulma wyciągnęła rękę, zanurzając ją we włosach Vegety. – Naprawdę?
Po chwili nie
dzieliła ich żadna odległość. Zatopieni w namiętnym pocałunku, odkrywali świat,
który od lat ich fascynował, zawsze zaskakując czymś, co do tej pory jeszcze
nie zostało odsłonięte i tylko czekało na kolejny ruch, nowy gest, słowo.
Vegeta
przejechał ręką po talii Bulmy, a ona zadrżała z niepohamowanego pragnienia.
Już leżała, wyprężona i gotowa doznawać rozkoszy, widząc czarne oczy pochylone
zaledwie kilka cali od swoich ust, wędrujące po szyi, składając na niej
niespieszne pocałunki.
– Powiedz to.
– Saiyanin złapał ją za obie ręce, przygniatając lekko swoim ciałem. Był tak
blisko, bardzo blisko…
– Możesz –
wyszeptała – zrobić ze mną wszystko.
***
– Mamusiu, nie
ma Tronka – zauważyła bystro Bra, siedząca przy stole podczas wieczerzy,
wpatrzona w puste miejsce. – A Wigilia teraz.
– Trunks ma…
Musiał odwiedzić przyjaciela w szpitalu.
Vegeta ze
zdziwieniem spojrzał na swoją żonę. Wcześniej mówiła mu, że syn spędzi ten czas
z kolegami. Widocznie postanowiła okłamać córkę.
– Jutro na
pewno wróci i…
– A czemu ma przyjaciela
w szpitalu? – zapytała z przejęciem Bra.
– Ee… Nie
wiem, sam ci powie, jak wróci. A teraz nadszedł czas na życzenia – dodała
szybko, widząc, jak córka otwiera usta, aby coś powiedzieć. – To opłatek –
podniosła talerzyk z trzema białymi kwadratami. – Każdy może…
– Dobra,
miejmy tę szopkę za sobą. – Vegeta, do tej pory milczący, na wzmiankę o
Trunksie poczuł coś dziwnego, jakby ulgę pomieszaną ze złością. Ten dzieciak
powinien siedzieć tu z nimi, ale…
Kiedy Trunks miał
te dziesięć lat, łatwiej było pojechać na wycieczkę czy spędzić wspólną
Wigilię. Teraz Vegeta przed oczami widział nastolatka, na którego ustach często
igrał ironiczny uśmieszek. I w jakiś sposób ten zarozumiały chłopak powodował,
że Saiyanin mimowolnie powracał myślami do przeszłości, do czasów bez rodziny,
do młodości. Wolności. Co sprawiło, że porzucił poprzednie życie?
– Vegeta?
Spojrzał na
Bulmę, otrząsając się z niechcianych myśli. W tych oczach odbijających
migotliwe płomienie świec, zobaczył odpowiedź. Chwycił opłatek i przełamał kawałek,
podając jej ponad stołem.
Nie, nie
chciałby teraz trenować w samotności.
– Świąt –
mruknął.
– Och… – Bulma
przez chwilę nie była zdolna nic wykrztusić. – Dziękuję. – Pochyliła głowę ku
Vegecie. – Nowego poziomu Super-Saiyanina – wyszeptała, delikatnie muskając mu
wargami usta. Posłał jej uśmiech kącikiem ust.
– Już niedługo
osiągnę nowy poziom, nie musisz mi tego życzyć.
– Nie wątpię.
– Bulma uśmiechnęła się szeroko. – Ale chyba wolisz takie życzenie, niż „nowy
poziom gry w Scrabble”?
Vegeta prychnął, wykrzywiając wargi.
– Ej, Bra… – zaczął, od razu milknąc.
Dziewczynka właśnie wpakowała do buzi cały opłatek, głośno go chrupiąc.
– Kochanie,
opłatek jest do wypowiadania życzeń – oznajmiła Bulma.
– Ale mamusiu,
tam był Mikołaj i…
– Mikołaj?
– No, taki pan
z brodą, młody Mikołaj bez brzucha-obżartucha.
– Słucham…? I
kto cię nauczył takich słów?
– Jak ktoś
dużo je, to tak mówimy… – zaczęła Bra, lecz Bulma od razu jej przerwała.
– Kto tak do
ciebie mówi?
– No… –
Dziewczynka zawahała się. – Umm…
– Możesz
powiedzieć, skarbie. – Bulma położyła jej rękę na ramieniu.
– Bo ja… Bo ja
będę mieć duży brzuch! I nikt nie pójdzie ze mną na bal! A Nori mówi, że
sukienki mi pękną! – I zamachała rękami, w imitacji pękającego stroju.
– Kochanie –
zaczęła łagodnie Bulma. – Ty jesz dużo, bo latasz i masz… super siłę,
pamiętasz? Nie możesz jej używać w przedszkolu, żeby nikogo nie skrzywdzić,
ale… Jeśli Nori… To ten chłopiec z blond włosami, tak?
Bra kiwnęła
głową.
– Jeśli ten
Nori ci dokucza, to…
– Uderz go z pięści
w twarz – wtrącił Vegeta. Bra zrobiła wielkie oczy, ale Bulma od razu
zaoponowała.
– Nic z tych
rzeczy! Tata opowiada głupoty!
– Inaczej
gówniarz się nie nauczy – zauważył ze spokojem Vegeta.
– Nie możesz
jej uczyć przemocy! – wykrzyknęła Bulma. – Jest za mała, żeby…! I mogłaby komuś
zrobić krzywdę!
– I co z tego?
– Saiyanin wzruszył ramionami. – Tym lepiej.
– Ale nie
można bić słabszych – powiedziała cicho Bra. – Nori to cieniak. Raz mi zabrał
zabawkę i mu wyrwałam, a on mi nie mógł.
– Widzisz? –
zapytał triumfująco Vegeta, patrząc na Bulmę. – Brawo, Bra.
– Dziękuję,
tatusiu! A ja też zabrałam Noriemu zabawki, jak pani nie patrzyła… A on… on nie
mógł mi zabrać, i mówiłam, że… że to ja miałam pierwsza.
– Bardzo
dobrze. – Vegeta uśmiechnął się do Bry kącikiem ust. Czuł dziwną satysfakcję i
dumę z córki, która potrafiła odebrać chłopcom zabawki, a do tego miała tyle
sprytu, że zgoniła na drugą osobę.
– To nie… To…
Och, dajcie spokój! Nori pewnie jest na to zły, więc dlatego ci dokucza –
powiedziała córce, posyłając Vegecie pełne wyrzutu spojrzenie. – Musisz mu
wyjaśnić, że masz szczupły brzuszek, a jesz tyle dlatego, że jesteś silna… A
jakby on jadł więcej, to dałby radę wyrwać ci zabawkę.
– Świetna rada
– zakpił Vegeta, lecz w tym momencie roboty zaczęły przynosić gorące potrawy.
– Oj, nie
zdążyliśmy złożyć sobie życzeń…
– A po co? –
Bra już pociągała nosem wdychając aromatyczną woń dużego indyka.
Roboty
układały na stole półmiski z kurczakiem w miodzie, zapiekanką z makaronem i
warzywami, kawałkami kaczki w ostrym sosie, a także kotletami z piersi, które
uwielbiała Bra. Sałatki zostały postawione na końcu. Cała rodzina rozpoczęła
posiłek.
Przez chwilę
słychać było tylko szczęk sztućców i chrupanie, a później Bulma odłożyła
widelec, najedzona. Oczywiście Bra i Vegeta wciąż jedli, dokładając sobie
pieczonych ziemniaków, sałatki jarzynowej i ryżowych kulek z żółtym serem w
złocistej panierce. Vegeta zauważył, że córka wybierała to samo, co on.
– Już zjadłam!
– Bra otrzepała ręce nad stołem. – Teraz przyjdzie Mikołaj!
– Skarbie,
przecież Mikołaj był przed chwilą, nie zauważyłaś?
Bra
rozszerzyła oczy i szybko odwróciła głowę, z otwartą buzią patrząc na
przystrojoną w kolorowe łańcuchy choinkę, uginającą się pod ciężarem bombek. Na
panelach, tuż pod nią, leżały paczki owinięte w kolory papier z reniferami,
bałwanami, bombkami.
– Ale… kiedy?
– zdążyła wymamrotać dziewczynka, zeskakując z krzesła i podbiegając do
prezentów. To oczywiście roboty przynosiły te paczki, a Bra, odwrócona tyłem,
nie zwróciła na to uwagi. Teraz rozdzierała już pierwsze opakowanie. – Tatusiu,
zobacz, co dostałam!
Odpakowała
właśnie pierwszy prezent: miniaturowy strój do ćwiczeń przypominający ten,
który nosił Vegeta. Niebieski kolor jednoczęściowego kostiumu oraz biała zbroja
na ramiona przypominały czasy walki z Cell’em.
– Mikołaj na
pewno mówi tak, że jestem bardzo duża i mogę trenować! – wykrzyknęła z
radością. – Prawda? Prawda, tatusiu?
Vegeta rzucił
jej długie spojrzenie znad talerza wypełnionego różnymi rodzajami ciasta. Właśnie
kończył jeść makowca.
– Potrenujemy
– odpowiedział obojętnie, ale Bra pisnęła z radością i przybiegła do stołu,
wskakując mu w ramiona, aż zastygł z ręką wyciągniętą po sernik.
– Będę
rycerzem z kosmosu! Pokonam złe potwory! I obronię planetę! – mówiła uradowana,
siedząc na kolanach Vegety i patrząc mu prosto w oczy. Jej beztroski, szczery
śmiech był zaraźliwy. Bulma zaśmiała się, a Saiyanin, który dawniej po takiej
scenie, odleciałby bez słowa na pustkowie, posłał małej uśmiech kącikiem ust.
***
Vegeta
szedł przez zniszczone miasto oświetlone krwawym zachodem Słońca. Dwa
srebrzyste Księżyce dopiero rozpoczynały wędrówkę po niebie. Panowała
nieznośna, wręcz wibrująca cisza. Na ulicach pustki. Zgliszcza domów płonęły
mętnym blaskiem, całe pokryte duszącym dymem.
Nagle
rozległ się płacz, który rozdarł ciszę wieczoru. Vegeta zlokalizował ten dźwięk,
w ułamku sekundy docierając do płonącego domu, przed którym stało dziecko trzymające
pluszowego zwierzaka.
To
była najwyżej sześcioletnia dziewczynka ubrana w zwiewną sukienkę. Czerwone
włosy opadały łagodnymi falami na trzęsące się ramiona. Jej płacz drażnił uszy,
a ręka Vegety wystrzeliła do przodu, bezwiednie formując pocisk KI. Nie
wiedział, dlaczego to robi, prawdopodobnie zareagował automatycznie, bez
świadomości, jakby nie uczestniczył w tym śnie, a był jedynie świadkiem
odległego wspomnienia.
Jasnoniebieski pocisk pomknął ku dziewczynce z taką siłą, że Vegeta nie zdążył
go zatrzymać, kiedy zrozumiał, że to Bra stała tam, przed tym obcym domem, w
swojej letniej sukience, z niebieskimi włosami i pluszowym kotkiem. Widział jak
wiązka energii przeszywa serce Bry, widział, jak upadła, niezdolny do żadnego
ruchu, spętany niewidzialnymi linami. Ból rozdzierał serce. Vegeta chciał
krzyczeć, podbiec do niej, chciał…
Przeszywający ból głowy sprawił, że Vegeta krzyknął. Podbiegł do córki
oślepiony bólem. Uklęknął przy niej, lecz kiedy wyciągnął rękę, Bra zniknęła.
Zastygł z dłonią oddaloną o cal od miejsca, w którym wcześniej leżała.
– Nie… – wyszeptał, nie mogąc dłużej walczyć z narastającymi błyskami przed
oczami. Kolorowe plamy wypełniły przestrzeń.
Vegeta otworzył oczy, nabierając gwałtownie powietrza. Dyszał ciężko, jak po
intensywnym treningu. Usiadł. Coś go obudziło. Co to było? Czyżby wyczuł jakąś
KI w domu? Zamrugał. Energie wszystkich z rodziny były nietknięte. A może to
był tylko zły sen?
Vegeta spojrzał
na Bulmę. Spała smacznie, oddychając miarowo. Wciąż próbował zrozumieć, co
takiego sprawiło, że poczuł strach wypełniający całe ciało przerażeniem,
jakiego jeszcze nigdy nie odczuwał.
__________________________________________________________
Rozdział został dodany na bloga (www.vegeta-i-bulma2.blog.onet.pl)
18 stycznia 2017 roku, jednak z powodu usunięcia bloga przez onet, musiałam
dodać ponownie na tej stronie.
1. Oczywiście dzieci nie znają pojęcia
„dziś”, „wczoraj”, „jutro” itd.
2. Nie samą walką Saiyanin żyje, czyli co
takiego mógł robić Vegeta poza treningiem. Spanie i jedzenie nie dostarczają
żadnej rozrywki, więc ich nie wliczam. Czy macie jakieś pomysły, przemyślenia
dotyczące spędzania wolnego czasu przez Vegetę? Jak dla mnie, musiał coś robić,
z nudów pewnie jakieś ziemskie łamigłówki w stylu sudoku, na pewno nie
krzyżówki, bo tam sporo odnośników do kultury. Może też czytał jakieś wojenne
książki albo oglądał wojenne filmy lub te związane z podbojem kosmosu.
Napiszcie w komentarzach Wasze refleksje na ten temat.
3. Wake up (ang.) – obudź się.
Komentarze
Prześlij komentarz
Chcesz nowy rozdział? Zmobilizuj Sylwka komentarzem!